Marszałek Tamas wiedział, że dla dobra Adro król Manhouch musiał zostać skrócony o głowę. Pod ostrze gilotyny trafiła także spora część szlachty, a i królewska kamaryla – złożona z Uprzywilejowanych, potężnych czarodziejów potrafiących sięgać po moc z Nieświata – została obrócona w pył. Teraz to Prochowi Magowie – czerpiący swoją siłę z wdychania prochu strzelniczego – wraz z armią najemników i innymi członkami spisku mają zaprowadzić porządek i demokrację. Tylko jak tego dokonać, skoro rojaliści nie chcą tak łatwo się poddać, a wrogie państwo Kez tylko czeka na okazję do wypowiedzenia wojny?
W pierwszej chwili myślałem że "Obietnica krwi" – będąca pierwszym tomem Trylogii Magów Prochowych - będzie czymś na kształt steampunku. Sam właściwie nie wiem, skąd mi się takie przypuszczenia wzięły. Debiut Briana McClellana to raczej mieszanka klasycznej fantasy z elementami powieści szpady (przynajmniej jeśli chodzi o tło powieściowych wydarzeń). Wypadałoby dodać: zaskakująco dobrze napisany debiut. Zamiast zarzucić czytelnika wieloma nic nie wnoszącymi wątkami, lub wręcz przeciwnie, ograniczyć się do tylko jednego bohatera, autorowi udało się idealnie w tym względzie wywarzyć proporcje. Co więcej, owe wątki są ciekawie prowadzone, nie pisane na jedno kopyto, bardzo dobrze przy tym wzajemnie się uzupełniając.
Żeby jeszcze prościej to ująć: jest to po prostu przygoda, w której chce się uczestniczyć.
A z kim przyjdzie nam ją przeżyć? Ano z wyjątkowo uzdolnionym detektywem, prowadzącym śledztwo w sprawie zdrady jakiej dopuszczono się na szczytach władzy; marszałkiem polnym dokonującym krwawego zamachu stanu; Prochowym Magiem walczącym o obronę kluczowego fortu przed dostaniem się w ręce wroga; wreszcie z prostą służącą, planującą okrutną zemstę na ludziach, którzy w jej mniemaniu zniszczyli stabilny i spokojny świat, w jakim wcześniej żyła. Sami bohaterowie może nie powalają oryginalnością czy głębią charakteru, ale to akurat - dzięki wcześniej wymienionym zaletom, czyniącym z "Obietnicy krwi" bardzo przyjemny zapełniacz czasu – niespecjalnie przeszkadza.
No dobrze, a co nie zagrało? Jakbym miał się czepiać, to wytknąłbym fakt, iż gdyby obedrzeć "Obietnicę krwi" z tych kilku wyróżniających ją elementów, to dostalibyśmy po prostu niezłe fantasy, z magią, bogami, przepowiedniami i innymi tego typu sprawami. Autor mógł jeszcze bardziej pójść w rozwój wykreowanego przez siebie świata, o wiele wyraźniej odchodząc od tradycyjnych schematów. Więcej prochu, mniej miecz i czarów – tak to moim zdaniem powinno wyglądać. Może pójście w stronę wspomnianego wcześniej steampunku byłoby dobrym rozwiązaniem? Tak się jednak nie stało, nad czym mogę tylko ubolewać.
Jako powieść typowo rozrywkowa, mająca umilić czytelnikowi te kilkanaście godzin z jego życia, "Obietnica krwi" sprawdza się doskonale. Nie daje nic ponad beztroskie oderwanie od szarej rzeczywistości, ale i też nie jej autor nie próbuje udawać, że interesuje go coś ponad przygodę.
Ja tam w każdym razie bawiłem się wybornie.
Michał Smyk