Która kobieta nie lubi czasami zanurzyć się w babskiej literaturze? Jestem jedną z tych, które od czasu do czasu z przyjemnością sięgają po kobiece książki z happy endem. Taką właśnie pozycją jest „Nieszczęścia chodzą stadami”.
Marta wraca do rodzinnej wsi z kilkuletniego pobytu w Anglii. Przywozi ze sobą bagaż trudnych doświadczeń i dwójkę dzieci. Znajduje schronienie u wujostwa, jednakże oczekująca ją ciocia zostaje srodze zawiedziona, kiedy okazuje się, że jedno z dzieci jest ciemnoskóre. Podejmuje więc misję ukrycia prawdy przed lokalną społecznością i uprzykrza życie Marcie tak, aby jak najszybciej opuściła Sosenki. Rozpoczyna to serię perypetii dziewczyny o fiołkowych oczach, która mimo ciężkiej przeszłości chce wierzyć w miłość i walczy o swoje szczęście.
„Nieszczęścia chodzą stadami” to optymistyczna powieść, która z kubkiem dobrej herbaty czy kawy może stanowić miły element wieczoru. Razi trochę powierzchowne przedstawienie postaci, ale nie na tyle, by odbierało chęć przewrócenia kolejnej strony. Lubimy Martę, ponieważ ma w sobie zmysłowość, która nadaje jej charakter i siłę do wiary w lepsze jutro. Z kim dziewczyna zacznie je budować – z ekscentrycznym dyrektorem szkoły czy też solidnym Andrzejem?
I jaką rolę w swataniu córki chrzestnej odegra zaskakująca ciocia Halina?
Zabawna i lekka lektura osadzona w scenerii polskiej wsi wywołuje ciepły uśmiech i w trochę bajkowy, ale przyjemny sposób pokazuje, że warto mieć marzenia i nie zamykac serca, bez względu na to, jak bardzo zostało zranione.
Joanna Jurkiewicz