"Ci, których kochamy najbardziej, potrafią nas zranić najmocniej".
Joy i Sam to para znudzonych siedemdziesięciolatków na emeryturze. Do czasu, aż niespodziewanie do ich drzwi puka pewna nieznajoma. Jej obecność stanie się zalążkiem zmian w ich życiu, a na te nigdy nie jest przecież za późno.
Towarzyszą nam dwie naprzemienne perspektywy: współczesna oraz na rok przed tajemniczym zniknięciem Joy. Akcja toczy się leniwie, co jest stałym i świadomym zabiegiem prozy Moriarty, usypia to naszą czujność i każdy nagły zwrot sytuacji, uderza w nas z podwójną siłą rażenia. To niesłychane z jak wieloma z tych sytuacji można się utożsamiać.
Autorka porusza problem syndromu pustego gniazda, który szczególnie mocno dotyka kobiety. Wypadając nagle z roli matki, Joy, przestała czuć się potrzebna, "zabijała" czas nie potrafiąc odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Gdy na jej progu pojawia się Savannah, wymagająca opieki młoda kobieta, ofiara przemocy, zyskała nowy cel w życiu. Jednak pozbawione nagle zainteresowania matki dorosłe już dzieci, czują się zaniepokojone i zazdrosne. Co z tego wyniknie?
Niedaleko pada jabłko Liane Moriarty to powieść dla koneserów nieśpiesznego delektowania się lekturą, rozsmakowywania się w jej treści i tle społeczno-obyczajowym, dogłębnej znajomości relacji panującymi między bohaterami. Te ostatnie śledziłam z pewną nutką nostalgii z tego faktu, że sama mam trójkę rodzeństwa.