Jesienna, ponura aura za oknem tworzy jedyny w swoim rodzaju klimat do czytania powieści o magii, mroku i przygodzie. Nasze sekretne dary Caroline O’Donoghue pasują do takich dni w teorii idealnie, a w praktyce?
Maeve Chambers, pozbawiona życia towarzyskiego uczennica prywatnej szkoły świętej Bernadetty, dostaje zadanie posprzątania starej, szkolnej szafy, nie domyślając się nawet, że to jedno popołudnie w Pakamerze odmieni jej dotychczasowe życie. Gdy w jej ręce trafią tajemnicze karty tarota, Maeve odkrywa w swoje dar i staje się najbardziej rozchwytywaną wróżbitką w szkole. Wszystko idzie dobrze, dopóki Lily, jej była przyjaciółka, nie wyciąga karty o nazwie Gospodyni, której Maeve wcześniej nie widziała. Sesja przeradza się w kłótnię, a następnego dnia Lily znika bez śladu.
Motyw tarota był dla mnie nowością czytelniczą, która skusiła mnie do sięgnięcia po Nasze sekretne dary i od początku do końca pozostawała jednym z lepszych elementów tej historii. Wręcz momentami brakowało mi samych kart na tle magii, którą Maeve zaczęła odkrywać w sobie za sprawą nauki zaklęć, magicznych kamieni i ziół.
Fabularnie nie jest to porywająca historia, a napisana jest momentami po łebkach i dziecinnie. Bohaterowie potrafią pokłócić się o tak naprawdę bzdury, co może jak na ich nastoletni wiek jest z jednej strony normalne, ale niekoniecznie dobrze czyta się takie sceny.
W Naszych sekretnych darach poruszane są dwa ważne wątki: społeczności LGBTQ oraz religijności. Te dwa elementy ścierają się ze sobą w konflikcie, który napędza akcję. Czytamy o napaściach, protestach, pobiciach związanych z inną niż heteroseksualna orientacja czy tożsamość płciowa. Jest to ważny motyw, ale w moim odczuciu autorka czasami się trochę gubiła: stworzyła fabułę na pierwszy rzut oka skupioną na magii, odkrywaniu tajemnych mocy, a nagle wprowadza do akcji sekty, nietolerancję, walkę o prawa i próbuje to wszystko ze sobą połączyć. W efekcie jeden motyw odsuwał uwagę od drugiego i na odwrót, zamiast się równoważyć i spajać ze sobą.
A chyba najbardziej na tym wszystkim ucierpiał wątek Lily, która znika tajemniczo po wróżbie Maeve i w zasadzie to tyle. Oczywiście, pojawia się policja, są poszukiwania, Maeve i Roe, brat Lily, starają się ją odnaleźć, ale sam ten wątek schodzi na dalszy plan, gdy pojawia się niebezpieczne ugrupowanie, a główni bohaterowie zaczynają czuć coś do siebie. To w końcu jest historia o zniknięciu i tarocie, czy o tolerancji, walce o równouprawnieniu i nastoletniej miłości?
Za dużo jest w tej powieści nielogiczności i dziecinności, dlatego jako całość oceniam ją jako przeciętną.