"Nasierowska Fotobiografia", Zofia Turowska, Marginesy 2009
Bylejakości tu nie ma: ani w życiu, ani w zdjęciach, ani w pisanej (auto)biografii. A rzecz jest niebagatelna: oto biografia (biografia-foto) jednej z najwspanialszych fotografek polskich XX wieku: Zofii Nasierowskiej, która zasłynęła pięknymi portretami, głównie kobiet. Niezwykłej, kultowej, wartej przypomnienia – choćby tym młodszym pokoleniom. Zwłaszcza, że owa fotografka zmarła w październiku 2011 roku. Oto, co po niej pozostaje (między innymi).
Tu, w tej książce przepełnionej opowieściami, anegdotami, wypisami z pamiętników, znajdziesz historię osobistą Zofii Nasierowskiej i jej rodziny, a także: historię w ogóle. Wszystko się ze sobą przeplata: tak zgrabnie, migawkowo – niczym w fotograficznym atelier. A książka, gruba księga czterystustronicowa, staje się – jakżeby inaczej – ekscytującą ciemnią, w której mnóstwo tajemnic, przygód, ale i własnego tworzenia świata. Wyglądają z tej ciemni zjawy z przeszłości (wojennej i tuż powojennej), jak też wszystkie te gadżety i sprawy peerelowskie, o których osoby dojrzałe wiedzą i które pewnie pamiętają, a o których ludzie dużo młodsi pojęcia być może nie mają. Przez to ta fotobiografia, pełna skrawków życia w PRL-u i po transformacji ustrojowej, może być egzemplarzem w znacznej mierze wymarzonym.
Widać w całej tej biograficznej pisaninie, jak i w konstrukcji książki, że autorka, Zofia Turowska, ma wprawne pióro do opisywania czyichś historii (pisała już chociażby o Agnieszce Osieckiej, Beacie Tyszkiewicz czy łódzkiej Filmówce). Książka ma cztery duże rozdziały: Czas młodości, Czas pragnienia, Wiek dojrzały oraz Podróż w przeszłość…. Po co kończyć wplątywaniem się w to, co minione? Po co takie, bliżej nieokreślone, podziały? Po co tak uparcie ten „czas” w tytułach uchwycony, skoro – tak naprawdę – uchwycić się go nie da, bo zaraz ucieka? To jest zagadka dla czytelniczki/czytelnika. Wiedz tyle, że ta biografia wzięła się przede wszystkim z pisania dla wnuka fotografki, Franka. Babcia opowiada historię życia. A przecież, proszę sobie tylko wyobrazić!, opowiedzieć życie spokojne, piękne, bez cieni na nim się pokładających to trudna sprawa. Ma być wszak ciekawie, intrygująco na miarę zawiłości peerelowskiego życia. A jedyną zbrodnią, którą chcą popełnić obie Zofie, jest zabicie… nudy. I to się dzieje, całe szczęście.
Bo i szczęściarą była Nasierowska, której tak wiele się udawało w życiu, co ona – już w biografii – tłumaczyła swoją ciężką pracą. I piszę (i myślę) tu teraz całkiem serio: to książka ważna, bo o ważnej postaci. Trzeba nam było mieć biografię właśnie Zofii Nasierowskiej, która w fotografii zrobiła i zmieniła wiele. Biografia to zupełnie niezwykła, szyta na miarę Nasierowskiej. I niech świadczy o tym nie tylko przyznana książce nagroda Pióro Fredry (w 2009 roku), ale również to, czym ta książka jest: albumem, pamiętnikiem, poniekąd reportażem, co nieco wspomnieniową prozą; kolażem wydarzeń zwykłych i niezwykłych, o których tak zupełnie przyjemnie się czyta, po które z chęcią będzie się sięgać, kiedy tylko najdzie ochota. To tak jak z albumem fotograficznym.
Peerelowskie życie w (znacznej mierze) fotograficzno-filmowej Warszawie, zahaczające o odkrywcze i/lub relaksacyjne wyjazdy zagraniczne oraz o słynną łódzką filmówkę, późniejsze życie – to na emeryturze, już bez fotografowania (Dlaczego? Gdzie? Odpowiedzi w książce) – okazuje się barwne. Nie tyle jednak ma tu popis życie bogate, kiczowate, z Dynastią w tle, ile raczej życie towarzysko-artystyczne, pełne pasji, miłości i życzliwości, w tle z dynastią Nasierowskich. Co urzeka, to ta spójność różnych opowieści: fotoreportaży, portretów, zdjęć rodzinnych, anegdotek towarzyskich, wspomnień znajomych, a nawet – niegdysiejszych sloganów reklamowych. I pominąć tu nie można fantazyjności głównej bohaterki, pani Zofii; znajdziesz tu więc całkiem poważną receptę na szczęście, listę urazów i wypadków Zofii N., przepisy kulinarne. A wszystko, rzecz jasna, spowite w zdjęcia, nazywane dawniej także fotogramami. Zdjęcia, Nasierowska, zdjęcia.
Ta książka, ujęta w zaróżowioną twardą okładkę, rozpoczęta kolażem zdjęć i zakończona kopertami listów, jest jakoś niezwykła. Zachwycam się nią dość swobodnie. Tak, przyjemnie mi się czytało, dowiadywało o zdarzeniach warszawskich saloników kulturalnych, o tym, jak wygląda słynny uśmiech Melchiora Wańkowicza, jaki los czekał studentki łódzkiej Filmówki na pobliskim basenie. I mam w jednym miejscu te zdjęcia, na punkcie których Polska szalała (każda i każdy chciał mieć portret u Nasierowskiej). A te portrety, takie piękne, Nasierowska mogła zrobić każdej kobiecie, bo uważała, że każda z nich jest piękna; to takie optymistyczne przesłanie, mądre, zwłaszcza w dobie fotoszopowania i przymusu odchudzania. Ustawia, wyciąga moment pogodności. Odpowiednio dobiera światło, sprzęt. Z każdego człowieka umie wyciągnąć fotogeniczność, jak szamanka zdjęć; i bynajmniej dusz nie kradnie tym zdjęć robieniem. Zaklinaczka obiektywów i ludzi: oto Nasierowska. Taka – jak się przekonałam podczas czytania – pogodna, ciepła, wykwalifikowana życiowo psycholożka emocji. Fotobiografia… to też opowieść o kobiecie-fotografce: z czym muszą radzić sobie kobiety, chcące fotografować. Jak to robiła Nasierowska, jak jej się udało? Jak udawało się pierwszym kobietom-fotografkom? Bo w ogóle: co to znaczy być kobietą i robić zdjęcia? Jakie się ma ograniczenia, z czym mierzy(ła) się fotografka?
A potem, kiedy pewna choroba, uniemożliwia robienie zdjęć, co się robi? Gdzie się wybywa, jeśli siebie nie może się opuścić, tej pasji wypełniającej całe życie?
Czuję w tej książce pasję: pasję życia. To jakoś zachęca do lektury (znowu i znowu). Zwłaszcza, gdy książka tak zgrabnie ułożona, napisana. Że chce się wracać. Już nie tylko do zdjęć. Nawet jeśli się je zna na pamięć.
Zuzanna Kołupajło