Co łączy hindusko-bengalskiego naukowca, średniowiecznego niewolnika i egipskiego handlarza?
Powyższe trio, Drogi Czytelniku, będzie Ci towarzyszyć w trakcie długiego zimowego snu, w jaki ma spore szanse wpędzić lektura książki Amitava Ghosha - Na prastarej ziemi.
Nie ma co ukrywać, już sam pomysł na książkę był dość ryzykowny. Młody doktorant z Indii korzystając ze stypendium na sławnym Uniwersytecie Oksfordzkim desperacko, jak sądzę, poszukuje tematu swej pracy naukowej. Pośród dziesiątków tysięcy woluminów w tamtejszej bibliotece natrafia na tłumaczenia listów średniowiecznych kupców żydowskich. Jego uwagę przyciąga wzmianka o niewolniku jednego z adresatów - co szczególne - pozdrowionego przez korespondenta. Eureka! Myśli Ghosh, toż to idealna postać na elaborat z antropologii społecznej. Rozpoczyna się pełna bogatych we wrażenia seria międzykontynentalnych podróży, których przypadkową ofiarą finalnie stanie się czytelnik. Ghosh wyjeżdża do Tunezji, by podszkolić swój arabski. Po niespełna roku ląduje na egipskiej prowincji, gdzie rozpoczyna obserwacje życia egipskich wieśniaków.
Patrzyłem jak dwie kaczki zaczęły gonić się po dachu. Należały do gatunku, którego wcześniej nie znałem: przysadziste, brzydkie stworzenia, zainteresowane tylko własnymi potrzebami, z dużymi, czerwonymi guzami na szyjach i skołtunionym, biało-czarnym pierzem. Ptak goniący był okazalszy i szybko dopadł drugiego, przyspilając go dziobem do dachu. Wspiął się na jego grzbiet, uniósł nogę i raptem moim oczom ukazał się sztywny penis, jasnoróżowy i mokry, wielkości mniej więcej paznokcia u kciuka.'
Zaraz, zaraz, a gdzie w tym wszystkim ów tajemniczy niewolnik?
Cierpliwość czytelnika przedzierającego się z mozołem przez gąszcz temu podobnych arcynudnych obserwacji, bądź jak twierdzą koledzy recenzenci z San Francisco ''zgrabnych, żywych, przenikliwych historii'', zostaje raz na kilkadziesiąt stron nagrodzona. Kolejne etapy poznawania tajemnicy niezwykłego sługi rozczarują jednak całkowicie czytelnika. Spodziewaliście się, że autor podążając tropem bohaterów listów wyposażony w łopatę oraz lampkę-czołówkę odnajdzie przy świetle księżyca pod ruinami średniowiecznego archiwum, za poruszającą się cegłą, kolejne zakurzone dokumenty, które następnie pieczołowicie zrekonstruuje, by odczytać po latach poszukiwań ''nowe stare'' fakty o pochodzeniu niewolnika, od których włos na głowie Dana Browne'a się zjerzy. Po części mieliście rację, Ghosh daje czytelnikom garść wypełniających luki informacji, tyle że pochodzą one w większości z tomów opracowanych po angielsku przez badaczy z prawdziwego zdarzenia. Czego jednak oczekiwać po człowieku, który dziwi się, że Żyd mieszkający wśród Arabów posługuje się judeo-arabskim dialektem, a odczytanie jego oryginalnych listów to zadanie wymagające wieloletniej praktyki?
Nie podważam pomysłu Ghosha w całości. Sam zajmując się parę lat mezopotamskimi tabliczkami zdaję sobie sprawę, jak wiele radości może przynieść wydarcie Historii najmniejszej nawet tajemnicy. Mimo to, choćby Jego Magnificencja Rektor obdarował mnie pokaźnym grantem naukowym, choćby zapewnił bilet lotniczy bądź równie atrakcyjną ''kilometrówkę'', nie zdecydowałbym się, aby karkołomną pracę nad odczytaniem starożytnych tekstów gospodarczych połączyć z pobytem w podbagdadzkiej lepiance pełnej rozradowanych chłopów dziękujących bogom za rzeczny muł.
Może jednak rację miał Amitav Ghosh, pół-Hindus, pół-Bengalczyk, który na Uniwersytecie Oksfordzkim zdobył tytuł doktora filozofii z antropologii społecznej, a w trakcie pisania pracy badawczej niczym wieloręki bóg Wisznu napisał poza powyższą pozycją dwie dobrze przyjęte powieści. Cóż może znaczyć słowo osiadłego od zawsze na polskiej ziemi recenziny wobec obdarzonego szerokimi horyzontam twórcy, który Kalkutę zamienił na Delhi, Delhi na Oksford, Oksford na Nowy Jork, Nowy Jork na Harvard, antropologie społeczną na literaturę porównawczą, a badanie korespondencji średniowiecznych kupców na tworzenie docenianej literatury science-fiction.
Maciej Kuhnert