"Muzeum ciszy", Yoko Ogawa, WAB 2012
Jak, proszę ciebie, wyglądać może (domniemana lub prawdziwa) czarownica z Japonii? I co taka japońska, powiedzmy, „dama” w wieku podeszłym bardzo jest w stanie zrobić? Bo że moc ma wielką, to pewne. Co zatem może zdziałać, zaczarować?
Muzeum ciszy to kolejna propozycja Serii z miotłą wydawnictwa W.A.B. Brzmiąca dość poważnie, kojarząca się z mauzoleum. I oczarowująca już tajemnicą. Bo wytrawni czytelnicy i czytelniczki wiedzą, że to, co tajemnicze, wieści przygody. Ale co może zdarzyć się w ciszy? Co ekscytującego ma w sobie muzeum? Cisza i muzeum niejednokrotnie kojarzą się z nudą. Powiedzmy sobie szczerze: nierzadko przytłaczającą. Jednak czy pisarka o znacznym dorobku powieściopisarskim chciałaby zanudzić czytelniczki i czytelników? Raczej nie.
Zmyślnie stworzyć powieść, w której dwa główne wątki występują naprzemiennie: żeby chłonąć książkę szybko, szybciej, by dotrzeć już tam i dalej jeszcze. Postaci niepokoją, te osobliwe okazy: dziewczynka nosząca czasem ubrania na lewą stronę, nieżonaty muzealnik wyjeżdżający za pracą, babcia zgięta w pół (w biodrach!) z nieodłączną czapką wełnianą na głowie. Niezwykli nauczyciele ciszy (ale czy tylko?) i niesamowite znaki (ale czy wszędzie?). Bywa groźnie. Czuć japońską estetykę, w której cielesność i groza mieszają się swobodniej niż (ogólnie mówiąc) w tradycji europejskiej.
Historia dość chłodna, rozwijająca się swoim tempem, z początku niespiesznie, z pięknego świata gór, ważek z czarnymi kropkami i jeziora, po którym przewożą w łodziach ludzie odziani w skórę bizona. A gdzieś właśnie w ciszy, w tym, co przemilczane i (jeszcze lub nigdy) niewypowiedziane, dzieją się ważne rzeczy. Trudno je wywlec na papier, być może czasem to zbyteczne. Żeby się dowiedzieć więcej, musisz wejść w ciszę. W inny świat. Pozbawić się wielu rzeczy. Zdobędziesz wówczas tajemnice. I bizony, odłączone od stada, gryzące na uboczu trawę, zaczną znaczyć więcej. A małe miasteczko stanie się dobrze obmyślanym planem (kogo? czego?).
I może ludzie, po wszystkich tych wydarzeniach, zaczną mówić inaczej, nie tylko słownie. A może nic się nie wydarzy, skoro to fikcja. Może reszta zostanie eksponatem w Muzeum Ciszy, które istniało naprawdę. I wymagało dużej pielęgnacji oraz długich, specjalnych przygotowań.
I cisza, którą znasz i którą zapoznasz (tamtą japońską) w książce, okaże się magiczna: może wciągnąć, kiedy już wyda ci się, że nuda i powolność dobrały się aż za dobrze i na długo. Małe tajemnice miasteczka, drobne zagwozdki, pozorne istoty – nie wierz, że się nie liczą. To, co ciche, mieści najwięcej. Jest niebezpieczne, bo trudno je objąć, uwikłać. Już się nie wymknie. Pomknie dalej przez książkę, niczym biały bizon, odłączony od stada swoich książkowych bohaterów bizonów.
Tutaj książki tak w ogóle są ważnym elementem: te zachowane jako pamiątki (Dziennik Anne Frank), te do czytania (w wielkim pałacu jest biblioteka) i te właśnie się piszące (trzeba zapisać różne historie). Jest też pewna księga, nadająca rytm życiu. Książki mają moc pamięci i moc życia. Ale nie w taki oczywisty, łatwy sposób.
Dobrze się tak czasem nauczyć, że brak pośpiechu w wydawaniu słów nie oznacza braku tajemnic. Cisza mieści więcej niż można by sobie to wyobrazić. Jest wydarzeniem granicznym, o randze medytacji. Kultura wie to od wieków. Muzeum ciszy przechowa tę prawdę w sobie, nie tylko na 290 stronach.
Wejdziesz do tego muzeum? Nie musisz zakładać kapci. Ponoć możesz robić notatki. Byleś tylko szanował(a) prawo do istnienia. I prawo do umierania.
Zuzanna Kołupajło