Przybij płetwę na dzień dobry
Jako mama sześciolatka doskonale wiem, iż to, co wywołuje wśród chłopców salwy śmiechu, niekoniecznie jest zabawne dla trzydziestoletnich kobiet. „Przybij płetwę na dzień dobry” - pierwsza część serii Moja Złota Rybka Zombie – to książka dla ściśle określonego czytelnika – rówieśnika głównego bohatera Tymka, a więc chłopca z podstawówki. Jednakże sarkastyczny styl i naprawdę szalone przygody zdołały wywołać nie tylko mój uśmiech, ale także wybuchy śmiechu.
Mo O'Hara pokazuje, że niełatwo być młodszym braciszkiem. Szczególnie, gdy starszym jest złośliwy Szalony Naukowiec Tytus lub Wredny Geniusz Komputerowy Arun.
Eksperyment na rybce, który wymyka się spod kontroli wprowadza nas w świat zwariowanych perypetii Tymka i Raviego – przyjaciół gnębionych przez dokuczliwych braci.
Mamy tu wszystko, czego pragną mali chłopcy. Jest odrobina niepokoju – rybka wykąpana w truciźnie, a następnie porażona prądem staje się dybiącym na życie Tytusa zombie. Mamy konflikt i utarczki między rodzeństwem, wyrażane słowami, których mamy zabraniają używać w stosunku do kogokolwiek. Jest też chęć panowania nad światem przez nieprzewidywalnych, rządzonych „choro monami” starszych braci.
Wszystko okraszone humorem i ociekające ironią, co jest niewątpliwym walorem książki, choć niekoniecznie rozumianym przez młodszych czytelników. Autorka celnie pokazuje sposoby radzenia sobie dzieci z dominacją i agresją silniejszych. Wplata też wątki szacunku do pracy innych, doceniając rolę szkolnych kucharek, które pomimo serwowania przebrzydłych dań okazują się bohaterkami w walce ze szkolną epidemią zombie.
Tytułowa rybka hipnotyzuje wzrokiem, ale i wymierza sprawiedliwość. Daje Tymkowi siłę do przeciwstawienia się planowi Tytusa i Aruna, którzy chcą przejąć kontrolę nad światem zaczynając od próby opanowania szkoły. Pokazuje szlachetność serca głównego bohatera i moc przyjaźni.
Jednakże przez małego chłopca z budzącym się testosteronem, zafascynowanego siłą, książka może zostać odebrana jako podręcznik niegroźnych, ale bądź co bądź epitetów i form znęcania się nad zwierzętami i młodszym rodzeństwem. Przeczytałam historię rybki zombie z uśmiechem, ale synek pozna ją dopiero za jakiś czas.
Plastyczność scen, spotęgowana adekwatnymi rysunkami, może jednak przyćmić mu ciepły przekaz. A niekoniecznie chcę, aby wrzucał dzieci do koszy na śmieci czy spuszczał rybki w toalecie po przeprowadzeniu na nich szalonych eksperymentów.
Joanna Jurkiewicz