Misfit Manifest to krótka książeczka, która bardzo wiele obiecuje. Niestety, już po pierwszych kilku stronach dość jasne staje się to, że jest to jedynie wydmuszka, która ślizga się po ważnym temacie i pokazuje tylko jeden jego aspekt.
Lidia Yuknavitch sama siebie pozycjonuje jako „misfit” (co w książce jest koszmarnie przetłumaczone jako „niedopas”), czyli osobę, która nie potrafi się dopasować, nie pasuje do społeczeństwa i utartych norm, albo nie umie odnaleźć się w nowej sytuacji. Swoje niedopasowanie autorka wywodzi z bardzo trudnego dzieciństwa i późniejszych problemów z używkami etc. I to jest zasadniczy problem tej książki – wg. Yuknavitch „misfitem” jest jedynie osoba, która przeżyła jakąś traumę. Najczęściej w dzieciństwie, ale nie zawsze. W książce ani razu nie pojawia się stwierdzenie, że ktoś, kto wychowywał się w szczęśliwej rodzinie, kto miał kochających rodziców i nie musiał zmagać się z żadnymi demonami, również może czuć się niedopasowanym. To niezmiernie spłyca temat, jednak pisarka zdaje się nie zauważać i nie rozważać żadnych teorii, poza własną. Skupia się jedynie na tym jednym aspekcie niedopasowania i całą narrację podporządkowuje wyłącznie jemu.
Dodatkowo w książce opisane są jedynie przykłady tych „misfitów”, którym udało się po przeżytym koszmarze podnieść, stanąć mocno na nogi i zacząć odnosić różnego rodzaju sukcesy. Nie znajdziemy w tej publikacji ani jednego przykładu historii osoby, która sobie z własnym niedopasowaniem nie poradziła. To może oczywiście wynikać z faktu, że książka Yuknavitch miała być źródłem pozytywnej energii dla tych wszystkich, którzy z różnych powodów czują się niedopasowani. Tyle, że nie pada w niej ani razu takie stwierdzenie, dlatego tak naprawdę nie wiemy, czemu historie tych, którzy ze swoimi problemami sobie nie radzą, zostały pominięte. I to kolejny argument za tym, że Misfit Manifest niezmiernie spłyca temat i podąża tylko jedną drogą.
Jedynym sposobem na poradzenie sobie z traumą i wykorzystanie ukrytego potencjału, który jest w każdym „misficie” jest sztuka. Żaden inny sposób na skanalizowanie trudnych przeżyć ani razu nie jest wspomniany w tej książce. Każdy przykład podany w trakcie lektury pokazuje jasno, że niedopasowani odnajdują się jedynie w sztuce, niezależnie od jej formy, że każdy „niedopas” ma ogromne artystyczne zdolności. To, oczywiście, nie jest prawdą, ludzie z traumą radzą (lub nie radzą) sobie bardzo różnie, jednak w książce opisane jest tylko jedno podejście do tematu.
Misfit Manifest nie jest też żadnym manifestem. Rozumiem, że dodano to słowo do tytułu po to, by przykuć uwagę większej ilości potencjalnych czytelników, jednak jako osoba, która rzeczywiście tę książkę przeczytała, czuję się oszukana. Ta publikacja jest bowiem dość chaotycznym zbiorem opowieści, potwierdzających jedyną słuszną tezę, ale nie składają się na żaden manifest.
Dokładając do tego dość nieporadne miejscami tłumaczenie („zaburzenie stresowe pourazowe”) całość czyta się trudno, niełatwo jest utrzymać skupienie, a po skończonej lekturze nie stajemy się ani o jotę mądrzejsi w kwestii bycia niedopasowanym lub możliwości zrozumienia tych, którzy czują się „misfitami”.
Jeśli staniecie przed wyborem przeczytania tej książki lub jakiejkolwiek innej, wybierzcie tę drugą.