Coś pięknego, lekkiego i zarazem kobiecego? Nie zawsze taka kombinacja się udaje. I nie każdy autor czy autorka potrafi podołać tematowi. Szczególnie, gdy trzeba pięknie opowiedzieć o miłości. Tak, by nie było ckliwie, tandetnie i na jedno kopyto.
Karen Swan, autorka Miłości u Tiffany’ego podołała temu zadaniu. Zaserwowała nam powieść, rozgrywającą się na prawie pięćset pięćdziesięciu stronach! Przy tej książce warto zaparzyć sobie ogromną ilość herbaty, przygotować paczkę chusteczek, a także wolny wieczór… jeden lub dwa. Wszystko zależy od tego, jak bardzo nas wciągnie ta opowieść. Będziemy podróżować i to sporo.
Główną bohaterką jest Cassie, kobieta trzydziestoletnia. Szczęśliwa mężatka. Poznajemy ją akurat wtedy, gdy mają z mężem świętować swoją dziesiątą rocznicę ślubu. Towarzyszą jej trzy najważniejsze przyjaciółki. Każda z innego zakątka świata. Kelly, mieszka w Nowym Jorku, Anouk w Prayżu, Suzy zaś w Londynie. Sekrety z przeszłości obrócą życie głównej bohaterki o 180 stopni…
Jedno jest pewne, to warta przeczytania książka. Szczególnie, że to literatura kobieca, mająca ogromny potencjał, który został wykorzystany do maksimum. Nie ma tu miejsca na tandetne miłostki. Będziemy głośno kibicować Cassie, bo nie raz stanie oko w oko z kimś, kto jej nadepnie na odcisk. Autorka, umiejętnie żongluje faktami, skutecznie wyprowadzając nas w przysłowiowe maliny. Przepiękna, magiczna, dodająca otuchy i rozgrzewająca serce każdej kobiety. Ale co z tym wszystkim ma wspólnego Tiffany? Bardzo dużo…