Czytając Miłość... nie ogarniam Jerzego Jabłońskiego, przerywałam kilkukrotnie lekturę. Nie przez znużenie. Po prostu musiałam się uśmiechnąć i podzielić z bliskim mi człowiekiem jej fragmentami. Ta książka przepełniona jest ciepłem i miłością. Przedstawia takie chrześcijaństwo, które mnie zachwyca. Czytając, czułam dobrą obecność Boga.
Autor podkreśla, iż Bóg dał nam wolną wolę i dzięki temu nasze życie jest w naszych rękach, jeśli chodzi o wybory, choć z drugiej strony wiele sytuacji stawia nas w pozycji "nie wiem". Autor widzi tam miejsce dla Boga.
Podoba mi się język, którym jest napisana ta książka, a jej lekkość na pewno jest związana z faktem, iż autor pracuje z młodzieżą. Można nie ogarniać i być ogarniętym – tym zdaniem autor podbił moje serce, a jego chęć bycia "ogarniętym dzbanem" wzbudziła sympatię. Autor pokazuje, iż Bóg nie mógł zaprogramować ludzi na bycie dobrymi – stracilibyśmy wtedy człowieczeństwo, i pyta kto "chciałby być kochany przez robota, który nie ma innego wyboru".
Autor pokazuje też własną drogę do Boga. Od obojętności, poprzez masochistyczną duchowość, która odebrała mu radość życia, aż po akceptację własnych słabości i zaufanie Stwórcy, który kocha właśnie w tych niedoskonałościach. Autor mówi o drodze psychoterapii, która także pomogła mu uznać, iż jest ważny z samego faktu istnienia, bez względu na popełniane błędy. Pokazuje zupełnie inną interpretację historii Adama i Ewy, w której problemem nie jest "nieposłuszeństwo" wobec Boga, ale fakt, iż człowiek nie polubił siebie wystarczająco mocno. "Być po prostu człowiekiem dla siebie i dla innych - to największe wyzwanie życia", bo skoro Bóg stał się człowiekiem, to ja też mogę.
Jabłoński nie odżegnuje się od słuchania swojego wnętrza i uważa, że Bóg przemawia przez nasze pragnienia, boża miłość uwidacznia się według niego poprzez ludzką miłość, a każda z tych naszych miłości odzwierciedla jakiś aspekt tej bożej.
Czytając te pozycję znajdziemy też elementy krytyki retoryki nakazującej wciąż stawać się lepszym, moralizmu Kościoła, który nie ma nic wspólnego z głoszeniem Dobrej Nowiny czy kwestii obowiazku celibatu księży, co do którego autor wyraża delikatne wątpliwości.
Jedyne, czego mi zabrakło, to rozwinięcia tematu samej miłości, trochę czułam jakby autor wyhamował na końcu książki, która mogłaby być dłuższa. No ale być może miłość to temat faktycznie nie do ogarnięcia.