Komedie romantyczne sprawdzają się moim zdaniem lepiej w formie filmowej niż książkowej. Choć literackie komedie uwielbiam, to ich połączenie z romansem czasami jest ciężkie do zrealizowania: albo jest zbyt cringe’owo, a nieśmiesznie, albo przesadnie uroczo i ckliwie, a nie po prostu uroczo i z wyczuciem. "Miłość nie na żarty" to było moje pierwsze spotkanie z prozą Toma Ellena i pierwszą od dawna komedią romantyczną, którą czytałam.
Nell trafia się szansa, o której marzyła od lat: dostaje się na staż do programu telewizyjnego Punching Up. Jest największą fanką komedii, a miłość do tego gatunku zapoczątkował w niej zmarły tata. Miesięczny staż ma zakończyć się propozycją pracy i Nell zrobi wszystko, by zaimponować scenarzystom. Plany krzyżuje jej jednak Charlie – przystojny, uroczy lekkoduch, który nieoczekiwanie trafia do ekipy jako drugi stażysta. W rzeczywistości jednak jest synem szefa stacji telewizyjnej – krótko mówiąc nikt nie mógł się na to nie zgodzić. Nell, wcześniej zauroczona Charliem, musi skupić się na zdobyciu wymarzonej posady, natomiast Charlie, zainteresowany dziewczyną, nie chce żyć ciągle z łatką „syna tatusia” i próbuje znaleźć swoją drogę.
Rozrywkę z czytania oceniam naprawdę bardzo dobrze – może nie zaśmiałam się za bardzo ze skeczy Punching Up (myślę, że to kwestia typowo brytyjskiego humoru tłumaczonego na polski), ale nie mogę odmówić kreatywności scenarzystom. Sam pomysł na fabułę może skusić niejednego czytelnika. Mi osobiście klimat telewizyjnego show od razu skojarzył się "Długo i szczęśliwie" Alison Cochrun, ale zdecydowanie w pozytywniejszym wydaniu.
Gdyby "Miłość nie na żarty" byłaby serialem na Netflixie, Nell i Charlie skradliby niejedno serce widza. Są naprawdę uroczą parą, zarówno osobno, jak i w duecie. Oboje mają własny charakter: Nell jest zdeterminowana, ale wrażliwa; Charlie bajeruje każdego, ale ukrywa prawdziwe emocje przed ludźmi. Te postacie rozwijają się na kartkach książki, by finalnie każde z nich znalazło się na odpowiedniej dla siebie ścieżce.
Sporo wątków, jeśli chodzi o fabułę, udało mi się przewidzieć, chociażby zachowanie Nate’a, głównego scenarzysty, bądź konsekwencje sceny w fotobudce. Czy jest to minusem? Nie. To, że Tom Ellen nie zaskoczył w każdym przypadku oryginalnością, nie psuje frajdy z czytania. Czasami filmowe, ograne rozwiązania sprawdzają się lepiej niż nieoczekiwane zwroty akcji.
"Miłość nie na żarty" oceniam naprawdę pozytywnie. Świetna lektura do torby na podróż na wakacje – gorąco polecam.