Dzięki takim osobom jak Ziemowit Szczerek czy Grzegorz Sroczyński, jest jeszcze nadzieja dla polskiego dziennikarstwa. Wspomniani przed chwilą autorzy przywracają wiarę, że publicysta może mieć wyraziste poglądy, które nie zmuszają jednak do ślepego bronienia interesów własnego środowiska. Obu panom zdarza się dość często za to obrywać od kolegów z tej samej strony barykady, ale zamiast się tym przejąć, oni dalej robią swoje i rozbijają mentalny, liberalny beton.
Na potwierdzenie tych słów, pierwszy z wymienionych twórców właśnie uderza z nową książką, udowadniając przy tym, że jest jednym z najciekawszych głosów na lewicy.
Międzymorze można najkrócej scharakteryzować jako połączenie reportaży podróżniczych z publicystyką polityczną - przy czym drugi z elementów nie jest przez autora dyskretnie przemycany, ale wykładany kawa na ławę. Szczerek nie bawi się w subtelności, tylko wali bez litości w sny o Wielkiej Polsce i inne narodowe mity – zresztą krytyka ta dotyczy także i innych państw z Europy Wschodniej i Środkowej, borykającymi się z podobnymi problemami. Dziennikarz opowiada o przyczynach narodzin nastrojów nacjonalistycznych, zdając sobie sprawę, że do rozbudzenia snów o narodowej potędze w dużej mierze przyczynili się przedstawiciele jego własnej formacji ideowej. Stąd też zamiast rozmawiać tylko z zatroskanymi przedstawicielami elit czy bojownikami o lepsze lewicowe jutro, Szczerek krąży po peryferiach, obserwując, jak w zwykłych ludziach narasta poczucie niesprawiedliwości. Autor stara się nie tylko obśmiać ich lęki, ale przede wszystkim zrozumieć je.
Szczerek jest w swoich ocenach brutalny, ale jednocześnie nie oszczędza i samego siebie: niby wie, co w polskiej mentalności jest nie tak, ale przecież sam nie potrafi się do końca uwolnić od jej wpływu. Ogarnia go przy tym obsesja oceniania wszystkiego pod kątem charakteru narodowego: wypatruje więc w architekturze serbskich, czeskich czy ukraińskich miasteczek właśnie tego typu wpływów. W ten sposób staje się niejako duchowym niewolnikiem miejsca, w którym przyszło mu się urodzić. Przez to gdziekolwiek by się nie udał, piętno szeroko rozumianej słowiańskości (czy też wschodnioeuropejskości) i tak go nie opuszcza.
Kto śledzi w miarę regularnie blog czy profil FB Ziemowita Szczerka, ten wie, czego się może po Międzymorzu spodziewać. Nie jest to książka idealna, a jedną z jej większych wad jest brak zwartej struktury, nieco utrudniająca płynną lekturę (acz doskonale sprawdzająca się przy "podczytywaniu" krótkich rozdzialików). Mimo wszystko Szczerek pokazuje, jak o sprawach naprawdę ważnych pisać ciekawie, ostro i bez ideologicznego zadęcia. Dlatego warto sięgnąć po Międzymorze.