Stara, rozpadająca się rudera, z powybijanymi, brudnymi zębami szyb, zarośnięta krzakami, zalana śmieciem. Jeśli zatoczyć odpowiednio szerokie kręgi, tego typu lokacja znajdzie się w każdej okolicy. Są jednak miejsca specjalne. Miejsca, w których jest coś więcej, co żyje kolektywnie w umysłach okolicznej społeczności, chociaż nie da się tego dotknąć. Coś co każe tych miejsc unikać, bo rzuca głębszy cień niż pozostałe. Mapa cieni to spojrzenie na te mroczne zakamarki, które wydają się spoglądać na nas.
Stworzona przy pomocy crowdfundingu książka, to rzecz wyjątkowa, łącząca beletrystykę z literaturą faktu. Autorzy koncentrując się na jednej lokalizacji, Krakowie, odznaczyli 15 miejsc uznawanych za nawiedzone, najczęściej domów, ale swoją nadprzyrodzoną historię ma także most, hala przemysłowa czy całe osiedle. Każde miejsce zostało odwiedzone i w miarę możliwości opisane. Na kanwie każdego z nich, zaproszone grono pisarzy, stworzyło własne interpretacje panującej grozy w postaci opowiadań. W ten dualistyczny sposób budowy rozdziałów, podczas naszej przygody z Mapą Cieni fakt zderza się z fikcją.
Tylko jak to się właściwie czyta? Dobrze się czyta. Dostajemy opis nawiedzonego domu, czasem kilka opinii mieszkańców, próbę wyjaśnienia tego, dlaczego straszy, żeby później przegryźć to w literackiej interpretacji. Na gotowe w naszej głowie przezrocze, nakładamy oferowane barwy. Czasem można sarknąć cicho, że któryś autor skoncentrował się na innym szczególe, niż nam by się spodobało, ale dodaje to tylko animuszu nawiedzonym sceneriom, które często są w zasadzie bardzo zwykłe, strasząc głównie biedą i zapomnieniem, co autorzy sami zgrabnie zauważają we wstępie.
Warstwa reportażowa jest zwykle dość krótka, kilka stron. Nieco widać brak porządnego warsztatu u piszących, czasem boli, że temat nie został pociągnięty bardziej. Z zapowiedzi podczas zbierania środków, o szukaniu rdzenia legendy po nitce do kłębka, zostaje skinięcie głową na wzruszenie ramionami u sąsiadów domu, w którym niby straszy. Mimo to fakty są na miejscu, pozwalają nam uwierzyć, że te ściany są faktycznie na wyciągnięcie ręki. Opisy pokazują zwykłe miejsca, które dotknęła tragedia, odkrywają zasłonę, pokazują ciężką, gorzką aurę.
Same opowiadania prezentują typowy dla antologii, zróżnicowany poziom. Warte uwagi jest króciutkie, bardzo plastyczne Muzeum Snów, które od pierwszego akapitu bije dobrym wierd fiction od Ligottiego, do czego autor zręcznie się zresztą w treści przyznaje. Fantastycznie rozbudowuje zamysł reportażowy Marek Grzywacz w Truciznach w żyłach miasta, unowocześniając i rozbudowując legendę, do końca utrzymując napięcie. Grand Prix zbioru wędruje bezsprzecznie do Aleksandry Zielińskiej za Ostatnią podróż Zu, które serwuje wspaniałą, paranoiczną atmosferę w bardzo sprawnym stylu. Niemal każde słowo wydaje się tutaj na miejscu, tworząc nienachalną narrację wartko opisującą przedziwny dom w Witkowicach. Dla odmiany opowiadanie Ratunku! Trup i inne wpadki... Krzysztofa T. Dąbrowskiego, całkowicie nie wpisuje się w klimat książki i zadziwiające jest, że w ogóle zostało w niej ujęte. Humorystyczna historia o bardzo bzdurnej, denerwującej konstrukcji, to porażka z Luksemburgiem 0:3. Pomijając ten rodzynek, mamy jednak garść niezłych lub bardzo dobrych historii, dobrze rozbudowujących smutną rzeczywistość w nierzeczywistość bardziej mroczną.
Mapa Cieni to ciekawy, warty zauważenia eksperyment. Szczególnie przez miłośników grozy z Krakowa, dla których poza płaszczyzną faktu i fikcji dochodzi także czysta, realna możliwość obcowania z miejscami, będącymi daniem głównym zbioru. Stonawski i Biliński udowadniają, że prawdziwa groza nie wyje po nocach, a skrzypi dzień w dzień szarością i biedą. Co więcej jednak, mimo że wszystko można nagrać telefonem i wyjaśnić internetem, nadprzyrodzony strach nadal istnieje, umierając i powstając z grobu, jak porządny, żywy trup, z każdą kolejną, powstającą, miejską legendą.