"Firanka rzęs" z pierwszej strony kazała mi wywrócić oczami, na szczęście nie powstrzymała od przewrócenia kolejnej i kolejnej, a tam czekała piękna, pełna nadziei opowieść o stracie i witalności.
Powieść gorąca jak impreza modelki surferki Niny, która każdego roku rozgrzewała mieszkańców Malibu. Dotąd Malibu kojarzyło mi się tylko w parze z mlekiem, pite na licealnych imprezkach. Teraz jest już falą, bezkresem wody, która nie robi sobie nic z blichtru i bogactwa. Tak, jak i kalifornijski pożar.
Czasami los lub człowiek daje nam drugą szansę. A nawet i kolejną. Są jednak ludzie, którzy tak bardzo uwierzyli, że nie potrafią, że faktycznie tracą umiejętność życia z sensem. I wystarczy, że rzucą niedopałek i wszytko płonie. Taylor Jenkins Reid w Malibu płonie pokazuje świat (nie)miłości. Są tu ludzie, których serca są tak duże i otwarte, że potrafią zmieścić w nich rozpacz utraty, tęsknotę, potrzeby innych i witalność. Są też i tacy, którzy ile by szans nie dostali, niszczą wszystko. Autorka pięknie opowiada o nieidealnej miłości, w której tak często ludzie się mijają i o ciężarach, które dźwigamy, a których mogłoby być o wiele mniej, gdyby nie rany zadane przez innych. To powieść o odwadze rozczarowania innych i siebie, o słuchaniu pragnień serca.
"Została więc na krawędzi klifu, którego nigdy nie chciała, wyjrzała na wodę, którą pragnęła mieć bliżej, i po raz pierwszy w swoim cichym życiu krzyknęła do nieba".
Nina i jej rodzeństwo zmagający się z obciążeniami, które wydawać by się mogło, że ich pokonają, krzyczą swoim życiem do nieba i jest to krzyk, którego słucha się z uwielbieniem.