Głód jest dobrym środkiem na pobudzenie wyobraźni; nie wytwarza potencji seksualnej, a więc i niezwykłych przygód. Im większy głód, tym potężniejsza żądza, jak u ludzi zamkniętych w więzieniu; żądza szaleńcza i dręcząca.[1]
Oto nadchodzą przygody Anaïs Nin w świecie prostytucji , gdzie główną rolę odgrywają penis i płeć, a raczej powinno się użyć liczby mnogiej, ponieważ penisów penetrujących otchłanie płci jest w opowiadaniach wydanych pod tytułem „Małe ptaszki” całe mnóstwo. Czyhają na każdym kroku na „kobiety, które mają swe łono wypisane na twarzy.”[2]
Artysta Manuel trzyma w klatce na tarasie małe, egzotyczne ptaszki, którymi zachwycają się dziewczynki z pobliskiej szkoły. Manuel jest posiadaczem ogromnego penisa, a pokazywanie go uczennicom bardzo go podnieca. Novalis zamiast uprawiać przyzwoity seks małżeński, jak pan Bóg nakazał, woli ocierać się o obraz swojej żony, który sam zresztą namalował. Fay mieszka jak księżniczka u boku swojego męża Alberta. Niestety ze względu na swoje niedoświadczenie seksualne, nie potrafi go zaspokoić, co oczywiście kończy się tym, że mąż szuka uciechy u innych kobiet. Jak się okazuje, żeby spełnić powinność małżeńską wystarczy zapach szafranu, który niebywale podnieca Alberta.
I tak, wszystkie opowiadania erotyczne napisane przez Nin wprawiają w zakłopotanie i powodują nagłe wypieki na twarzy. U jednych może to być rumieniec podniecenia, u innych zażenowania, a u jeszcze innych rumieniec wstydu. Pikanterii dodaje fakt, że erotyki były pisane na zlecenie pewnego opętanego seksem Bibliofila w czasach, kiedy to epatowanie seksem w telewizji publicznej, nagrywanie teledysków muzycznych, których tłem są pulchne, trzęsące się pośladki kobiece i okazałe piersi wypadające z biustonoszy nie było na porządku dziennym. Seks był wtedy jeszcze tematem tabu, zamkniętym szczelnie w słoiku wstydu i niepewności.
Opowiadania Anaïs Nin, wydobywające marzenia erotyczne kobiet oraz ich życie seksualne na światło dzienne, są na pograniczu wysublimowania i obsceniczności. I mimo kontrowersji, które okalają „Małe ptaszki” oraz „Deltę Wenus” i aż kuszą, żeby po nie sięgnąć i rozkoszować się nimi w samotności, to niestety nie są to dzieła, od których warto rozpocząć przygodę z twórczością Nin. Wiele osób mogą nawet zrazić do sięgnięcia po jakże genialne „Dzienniki” pisarki, które są przecież kunsztem literackim, pokazującym jej doskonały zmysł obserwacji oraz ogromne zaplecze filozoficzne i psychologiczne.
Dlatego drogie Panie i drodzy Panowie – niech „Małe ptaszki” będą deserem, który nie przyćmi jakże wyśmienitego dania głównego.
Marta Kosicka
[1] Anaïs Nin „Małe Ptaszki”, Wydawnictwo Prószyński i S-ka, str. 7
[2] Tamże, str. 121