Halloween już za nami, ale listopad to nadal idealny czas na zagłębianie się w literaturę grozy, thrillery czy kryminały. Nawet w literaturze dziecięcej można znaleźć tytuły, które przyprawią o szybsze bicie serca i ciarki na plecach. Małe Licho i babskie sprawki stanowi idealny przykład takiej książki.
Bożek powraca do szkoły razem ze swoimi najlepszymi kumplami, Tomkiem i Witkiem. Czwarta klasa to już nie przelewki, a cały ciąg zmian i nowych doświadczeń, takich jak niesympatyczny wychowawca, sprawdzian z matmy, albo zagrożenie życia wywołane przez chemiczne opary gumek do ścierania. W domu Bożka również sporo się dzieje: nowi lokatorzy w postaci krasnoludków sikających do mleka, Tsadkiel jako organizator korepetycji z matematyki, Licho w nowej roli kierownika spółdzielni mieszkaniowej oraz wujek Konrad, który stara się pracować w tym całym chaosie. Gdyby jeszcze tego było mało to w czwartej klasie pojawia się Jedna Wielka Zmyłka, Szczęsny postanawia wpaść z niezapowiedzianą wizytą, a w szkolnych piwnicach zalęga się przerażające i wyjące zło…
Do tej pory przygody Bożka oraz Małego Licha czytałam z ogromną przyjemnością, tym razem czytanie czwartego już tomu w serii nie było tak ekscytujące, jak zawsze. Trochę mnie to zaskoczyło, szczerze mówiąc. Zwykle przez pół tomu zaśmiewałam się do łez, a drugie pół czytałam w pełni skupiona, kiedy akcja zaczynała się zagęszczać, a bohaterowie wpadali w tarapaty. Tutaj było inaczej; zaśmiałam się może dwa lub trzy raz, zaś finał historii przeszedł bez większego echa. Z przykrością zatem stwierdzam, że z dotychczasowych części ta podobała mi się najmniej.
Pomimo bycia najsłabszym ogniwem w serii, Małe Licho i babskie sprawki wyróżniają się jeszcze jedną cechą na tle pozostałych tomów. Mowa tu o aurze grozy, którą czuć podczas czytania tak intensywnie, że naprawdę pod koniec drżałam razem z bohaterami. Dodajmy do tego typową jesienną pluchę i przeraźliwy wicher, a rzeczywiście otrzymamy klimat niecodziennego dreszczowca dla najmłodszych. Jeśli czytać Małe Licho i babskie sprawki, to zdecydowanie w Halloween!
W związku z tym, iż Marta Kisiel pewnie celowo stworzyła taki, a nie inny klimat, postanowiła również ograniczyć ilość żartów oraz ulubionej przeze mnie ironii. Nie znaczy to, że przez całą lekturę ani razu się nie uśmiechniecie, czytając o zmęczonym ludzką egzystencją Konradzie, o majestatycznym Tsadkielu, beztroskim Lichu czy o nowych lokatorach – krasnoludkach, które zdecydowanie zgarnęły w tej części światło reflektorów. Pozytywnie zareagowałam również na powrót Szczęsnego, czyli jednej z moich zdecydowanie ulubionych postaci. O paniczu we fraczku i puklach mówiącym poezją na co dzień Marta Kisiel powinna napisać osobną powieść.
Autorka otrzymuje ode mnie duży plus za rozmowę Tsadkiela z Bożkiem z końcówki książki. Przyznam otwarcie, że wzruszyłam się, czytając tę scenę, ponieważ poruszany w niej wątek strachu to problem, z którym zmagają się i dzieci, i dorośli. Sam strach nie jest zły – to poddanie się mu, a nie przeciwstawienie, stanowi problem. Odkąd zaczęłam czytać serie Małe Licho, Marta Kisiel nie zawodzi mnie w kwestii przekazywania życiowych prawd małym czytelnikom, robiąc to w sposób niemoralizujący i trafiający od razu do głów oraz serca.
Dla fanów Bożka i nadnaturalnej ferajny Małe Licho i babskie sprawki jest po prostu tytułem obowiązkowym do przeczytania, jeśli nadal chcecie śledzić historie pół chłopca, pół widma, pół gluta. Ja zdecydowanie czekam na powrót do Ody i Bazyla, także liczę na to, że na następne wakacje Bożek również zjedzie do swojej cioci i mojego ulubionego czorta.