W swojej czytelniczej karierze mam mało uniwersum, do których chciałabym wracać i wracać praktycznie non stop. Zwykle autor w końcu napisze o ten jeden tom za dużo i zraża czytelnika do swojej twórczości. Marta Kisiel jest pisarką, której pewnie się to nigdy nie zdarzy, a Małe Licho i anioł z kamienia tylko to potwierdza.
Powrót do bohaterów z Dożywocia zawsze wywołuje u mnie uśmiech na twarzy i ekscytację, co tym razem pani Kisiel wymyśli. W cyklu o Małym Lichu śledzimy przygody Bożka, najmłodszej postaci, syna Szczęsnego oraz agentki literackiej Konrada. Bożek nie jest do końca normalnym chłopcem. W końcu jaki dziesięciolatek podczas snu znika, za co winne są geny jego ojca – widma. Dodajmy do tego fakt, że chłopiec posiada anioła stróża (a nawet dwóch!) i mieszka w domu z niemieckimi duchami i stadem różowych królików, a pod jego łóżkiem zakwaterował się potwór z mackami.
Przygody Bożka możemy poznać już w pierwszym tomie cyklu, natomiast w Małych Lichu i aniele z kamienia przeskakujemy do Świąt Bożego Narodzenia i zbliżających się ferii zimowych. Bożek nie może doczekać się wolnego czasu, który zamierza spędzić z Lichem i swoim szkolnym kolegą, Tomkiem. Plany psuje nieoczekiwana epidemia ospy wietrznej oraz epizod w postaci półpaśca, który dopadł, niestety lub stety, tylko wujka Konrada. Chcąc nie chcąc, Bożek musi na ten czas opuścić rodzinny dom w towarzystwie poważnego anioła Tsadkiela i potwora Gucia, i wyjechać do tajemniczej cioci. Cioci, która jest lekarzem, mieszka w głębi lasu, a za jedyne towarzystwo ma szczeniaka na trzech łapkach i dziwnie wyglądającą kozę...
Brzmi znajomo, prawda? Małe Licho... to nie tylko ponowna wizyta w domu Konrada, ale również odwiedziny u Ody, Bazyla i pozostałych dziwów i demonów! Marta Kisiel połączyła w tej książce dwa stworzone przez siebie światy oraz bohaterów. Czy w takim razie konieczna jest znajomość wszystkich części serii Dożywocie? Otóż nie. Cykl Małe Licho został napisany w taki sposób, że mały czytelnik nie zazna wrażenia, że historia wydaje się niekompletna. Przygody Bożka i Licha będą dla niego przyjemnym zapoznaniem się z twórczością pani Kisiel, a po jej kolejne książki sięgnie bez żadnego namawiania.
To, że autorka potrafi pisać, wiem już od dawna. Zarówno fantastyczne historie z udziałem Konrada, jak i bardziej mroczne z siostrami Stern, podobały mi się bardzo. Napisanie serii skierowanej do dzieci nie powinno być zatem takie trudne, ale czy na pewno? W dobie smartfonów, tabletów i wszelkiej technologii coraz rzadziej można zobaczyć dziecko czytające książkę. Literatura dziecięca z jednej strony powinna wciągnąć czytelnika i nie puścić go do ostatniej strony, ale jednocześnie zbyt dużo moralizowania wywoła znudzenie i niechęć. Marta Kisiel, pisząc Małe Licho i anioł z kamienia, udowodniła, że potrafi wykazać się i na tym polu. Wartka akcja, plastyczny styl i humor będą działać jak magnes, a życiowe prawdy nie wylewają się z co drugiej strony, tylko są zgrabną konkluzją całej powieści.
Chociaż większość bohaterów Małego Licha... to niekoniecznie ludzie, i w nich można doszukać się typowo ludzkich zachowań i odruchów. Tsadkiel reprezentuje zazdrość i ból zranionego człowieka, Bożek nie potrafi opanować wyrzutów sumienia, a Oda to żywa aura bezpieczeństwa i akceptacji. Bazyl zaś może stanowić przestrogę dla tych, którzy nie słuchają się starszych i często wpadają kłopoty...
Książka wydaje się dość długa jak na dwieście stron, ale ciągłość historii i duża czcionka sprawiają, że po dwóch godzinach lekturę będziecie mieli za sobą. Z jednej strony odczuwam lekki niedosyt z powodu swojego uwielbienia do prozy Kisiel, ale wiem, że będzie to zaleta dla dzieci, w szczególności tych niecierpliwych. Uroku dodają ilustracje Pauliny Wyrt, jeszcze bardziej pobudzające wyobraźnię.
Mam nadzieję, że to nie ostatnia powieść o Bożku, Lichu i reszcie fantastyczno-demoniczno-upiornej ferajny. Liczę również na to, że będzie też więcej Bazyla, którego jestem fanką numer jeden. A jeśli jeszcze nie czytaliście nic od Marta Kisiel, to doprawdy, alleluja, szybko nadróbcie zaległości!