Wiele osób uważa, że osoba czytająca tylko i wyłącznie klasyki, może nazywać się lepszym czytelnikiem. W końcu nie marnotrawi czasu na infantylne młodzieżówki, nierealistyczne powieści fantasy czy nieprawdopodobne kryminały. On czyta literaturę poważną, klasyczną i koniec kropka! Czy to słuszny pogląd? I co z tym wspólnego mają Małe kobietki Louisy May Alcott?
Podczas czytania przenosimy się do lat 60. XIX wieku, do Ameryki, gdzie aktualnie toczy się wojna secesyjna. Przez około rok śledzimy losy rodziny Marchów, składającej się z rodziców oraz czterech córek. Ojciec jednak wyrusza na wojnę, pozostawiając swoich bliskich, a opiekę nad dziećmi sprawuje samodzielnie matka, Marmee. Cztery siostry starają się jednak nie myśleć o niebezpieczeństwie, na które naraża się ich ukochany tata, a za cel stawiają sobie pracę, wzajemną troskę oraz własny rozwój, zarówno intelektualny, jak i ten wewnętrzny.
Poznajcie Meg, Jo, Beth oraz Amy – cztery pełne wigoru dziewczęta, w pewnych kwestiach do siebie bardzo podobne, w innych niezwykle różne. Meg, jako najstarsza, jest też najbardziej poważna i rozsądna, ale ma w sobie pierwiastek romantycznej duszy. Jo to żywy duch, której wszędzie jest pełno i daleko jej do dziewczęcego wdzięku, a bliżej do chłopięcej brawury. Beth jest niesamowicie nieśmiała, ale posiada ogromny talent do grania na fortepianie. Amy jest najmłodszą siostrą oraz bardzo rozpieszczoną i egoistyczną dziewczynką, ale stara zachowywać się jak największa dama. W domostwie zwanym Orchand House mieszkają razem z matką i służącą Hanną, a za najbliższego sąsiada mają starszego pana Laurence'a oraz jego samotnego, tajemniczego wnuka, Lauriego.
Małe kobietki to powieść wydana w 1868 roku, czyli ponad sto pięćdziesiąt lat temu, a nie czyni jej to ani trochę przestarzałą. Jest historią o dojrzewaniu, o rozłące, wartości przyjaźni i trudach dorastania, kiedy nie należy się do najbogatszych ludzi. Jej ponadczasowość widzimy w wartościach, o których uczą się młode bohaterki, oraz w konsekwencjach, które muszą ponieść niejeden raz, przez swoje błędy. Najcenniejszą lekcją, jaką wynosimy z lektury, jest to, że rodzina zawsze stoi na pierwszym miejscu i zawsze będzie ci życzyć dobrze, nigdy na odwrót.
Historia sióstr zaczyna się i kończy w tym samym miejscu, czyli podczas Świąt Bożego Narodzenia. Na początku powieści bohaterki skarżą się na prostotę tego wydarzenia, nieobecność ojca i brak pieniędzy, za które mogłyby kupić wiele potrzebnych im rzeczy, jak książki czy nuty. Rok później każda z sióstr nie przypomina dawnej siebie. Egoizm i samolubność zostały zastąpione troską i skromnością, a wszystkie dziewczęta wydoroślały zewnętrznie i wewnętrznie. Jo nie jest już głośną chłopczycą, Amy poskromiła swoją dumę, Beth nabrała odwagi, zaś Meg... Najstarsza siostra przeżyła największą w mojej opinii zmianę, ale co ją spowodowało, tego musicie dowiedzieć się sami.
Autorka najbardziej skupiła się na przedstawieniu relacji pomiędzy bohaterami. Każda siostra ma z inną zupełnie odmienną więź. Również Laurie nie traktuje swoich przyjaciółek jednakowo, chociaż wszystkie darzy tym samym szacunkiem. Matka sióstr jest ich powierniczką i mentorką, zawsze posłuży dobrą radą, ale nie oznacza to, że wychowuje je lekką ręką. Marmee niejeden raz udowadnia, że potrafi być surową kobietą, które chce, by jej córki wyrosły na dobrych ludzi.
Małe kobietki określane są mianem klasyka, ale czym sobie na to zasłużyły? Datą pierwszego wydania, akcją dziejącą się dwa stulecia temu, czy poruszaną w niej tematyką? Myślę, że żadna z tych rzeczy nie jest za to odpowiedzialna, gdyż nie można nazwać książki klasykiem tylko z jednego powodu. Klasyk tworzą płynące z lektury wartości, realistyczni bohaterowie, problematyka oraz wydarzenia, których przebieg zmuszają czytelnika do myślenia. Małe kobietki mają to wszystko.
Wróćmy jednak do pytania, które zadałam na początku. Czy czytanie klasycznych powieści czyni czytelnika lepszym? Jest to absurdalne pytanie, ale odpowiem. Nie, nie czyni, bo nie istnieje ktoś taki, jak lepszy czytelnik. Nie każdy klasyk jest dobry, tak samo jak nie każda młodzieżówka jest dziecinna. Może być zupełnie na odwrót. Czasami więcej prawd wyniesiemy z dobrego cyklu fantasy, niż napisanej pompatycznym stylem powieści historycznej, którą ktoś określił klasykiem, bo miał taką ideę. Małe kobietki Louisy May Alcott nie uczyniły mnie lepszym czytelnikiem, a mądrzejszym? Może trochę. Pokazały z jakimi problemami mierzyły się kobiety pod koniec XIX wieku? Och i to jak!
Małe kobietki mogę śmiało określić zbiorem nauk, które niejednokrotnie przysłużą się dorastającej dziewczynie, czy samotnemu chłopakowi. Jeśli szukacie książki, w której możecie odnaleźć samego siebie, powieść Louisy May Alcott może okazać się idealnym wyborem.