Każdego dnia wznoszę swoją litanię drobnych marzeń i nadziei, kierując ją w stronę Siły Wyższej, czym by się tam ona koniec końców nie okazała. Nie zawsze modlę się o te same rzeczy, ale niektóre z nich powtarzają się bardzo, bardzo często. Jedna z takich żelaznych próśb dotyczy tego, by żaden z moich znajomych nie odniósł sukcesu. No bo jak to tak? Ja tu siedzę i życie przewalam, na dodatek miałbym jeszcze bać się włączyć telewizor, a nuż zobaczę dawnego kolegę lub koleżankę jak promienieje w błysku fleszy?
No kurde, niedoczekanie. Gdyby więc któregoś dnia zapukała do mnie pani Joanna Siedlecka, zabarykadowałbym się od środka i udawał, że żaden Smyk tu nie mieszka, nie ma co go szukać, bo już lata temu umarł ze zgryzoty. Na szczęście ten świat nie składa się wyłącznie z takich małych zawistników jak ja, inaczej "Mahatma Wiktac" - zbiór reportaży poświęconych Stanisławowi Ignacemu Witkiewiczowi - nigdy nie ujrzałby światła dziennego.
Zamysł jest prosty: stworzyć obraz Witkacego rozmawiając z ludźmi, których los choć na chwilę, choćby i kilkadziesiąt minut, związał się z postacią słynnego artysty. Siłą rzeczy pani Siedlecka nie mogła przeprowadzić szczerych wywiadów z osobami będącymi najbliżej Witkacego - pierwsze wydanie książki ukazało się w 1992 roku, gdy wdowa po Witkiewiczu i niemal jego wszyscy przyjaciele nie żyli już od paru lat - jednak wartość "Mahatmy Witkaca" zdaje się na tym wręcz zyskiwać.
Dlaczego? Cóż, szczerze pisząc, akurat ta warstwa reportażu, która dotyczy wyłącznie Witkacego, niekiedy wydaje się być najmniej istotna. Autorka chyba z góry założyła, że po jej zbiór nie sięgną czytelnicy, którzy o Witkiewiczu mają niewielkie pojęcie. Jeśli więc ktoś z was oczekiwał czegoś na kształt quasi-biografii, będzie musiał obejść się smakiem. Żadnego prowadzenia za rączkę, cierpliwego tłumaczenia, dlaczego np. twórca "Pożegnania Jesieni" był wiecznie porównywany - i to na swoją niekorzyść - do ojca itd. Zresztą niczego nowego o Witkacym nie sposób się z dzieła pani Siedleckiej dowiedzieć. Że był niedoceniany? No był. Ciężki charakter, frywolny stosunek do kobiet, obsesyjny wręcz lęk przed bolszewikami? Tak, to wszystko się tutaj znalazło, jednak czy miłośnika literatury cokolwiek tu zaskoczy? Nie.
"Mahatma Witkac" to przede wszystkim bowiem cichy hołd złożony zwykłym ludziom, drobnym ciułaczom dnia codziennego. Pod pretekstem rozmowy o Witkacym, sami wreszcie mogą komuś opowiedzieć o swoim życiu, jego jasnych i ciemnych stronach. O samotności, jaka dopadła ich na starość, rodzinnych smutkach i radościach, o tym, co udało im się osiągnąć, a gdzie ponieśli porażkę. Dlaczego ich głos miałby nie pójść w świat? W czym ich ból miałby być mniejszym od tego, który odczuwał sam Witkacy? Naprawdę, czy nie warto wysłuchać tego, co mają do powiedzenia?
Jest też zbiór pani Siedleckiej hymnem wzniesionym na cześć dawnego świata, zadeptanego przez wojnę i późniejszą sowiecką okupację. Lamentem nad śmiercią polskiej inteligencji i artystycznej bohemy. Płaczem po Zakopanym, magicznym niegdyś miejscu, wchłoniętym przez socrealistyczny kicz i szarość. Smutna to książka, przepełniona tęsknotą i żalem.
Wreszcie "Mahatma Wiktac" stanowi epitafium dla dwóch kobiet, Jadwigi Witkiewiczowej i Czesławy Oknińskiej-Korzeniowskiej, żony i kochanki Witkacego, które za swoje uwielbienie żywione wobec wielkiego pisarza zapłaciły zbyt wysoką cenę: samotność, wieloletnią tułaczkę i pustkę, jaka powstała po samobójczej śmierci mężczyzny ich życia.
Miłośnicy dobrego, mądrego i trzymającego za serce reportażu będą bardzo ukontentowani. Zatwardziali Witkacolodzy może nieco mniej, choć oni pewnie już dawno z "Mahatmą Witkacem" się zapoznali. Szansę jednak powinien dać każdy, bo dobre książki należy po prostu wspierać.
Michał Smyk