Z Kate Daniels zapoznałam się dosyć niedawno. Dwa miesiące temu w ciemno zakupiłam wszystkie sześć tomów, jeszcze zanim na polskim rynku wydawniczym pojawiła się Magia Niszczy. Z niepokojem podeszłam do serii, która w oryginale posiada dziesięć tomów bazowych, a świat wykreowany przez autorów, z roku na rok stale się rozrasta. Byłam pewna książkowego tasiemca, który znudzi mi się już po czterech tomach. Nic bardziej mylnego. Serię pokochałam i z niecierpliwością wyczekiwałam kolejnej części, oczekując przy tym takiej samej dawki emocji, co poprzednio.
Warto w tym momencie wspomnieć, że Ilona i Andrew Gordon poszli w stronę, która dla mnie, jak i pewnie dla większości fanów, była dosyć zaskakująca, bowiem Magia Niszczy nie rozpoczyna się tak, jak większość poprzednich tomów. Autorzy dają możliwość ‘’dokooptowania’’ czytelników nieprzepadających za długimi seriami, a mimo to pragnących zapoznać się z tą historią. Według mnie jest to dosyć ciekawa opcja, jednak osobiście nie polecam tej formy. Poprzednie tomy na pewno nie zostaną zastąpione krótkim wstępem w formie pamiętnikarskiej, przez co czytelnicy nie będą w stanie zżyć się z historią tak, jak stali fani.
‘’- Wiesz, co większość ludzi dostaje od babci? Serwis do herbaty. Albo kołderkę. - uśmiecha się
Curran. - Gdyby twoja rodzina posiadała kołderkę, byłaby zrobiona ze skóry chimery
i wypchana piórami martwych aniołów".
Była najemniczka Kate, jako małżonka Władcy Bestii, ma więcej na głowie niż mogłoby się wydawać. Papirologia, zmiennokształtni z zaburzonymi poczuciami własnych wartości, czy utrzymanie własnej agencji detektywistycznej, buntująca się nastolatka – to tylko część jej problemów. W momencie, kiedy jej partner wyjeżdża z powodów służbowych, Daniels zmuszona jest zostać jedyną przedstawicielką Gromady podczas Konklawe. Właśnie tam zostaje wrobiona w spisek, którego rozwiązanie zależy od wybuchu wojny pomiędzy zmiennokształtnymi a Rodem.
Nie wiecie nawet, jak bardzo chciałabym porozmawiać z wami o fabule! To ile się tu działo, to ile łez wylałam podczas czytania, było czymś nieporównywalnym z wcześniejszymi tomami. Wtedy nie zdawałam sobie sprawy z czyhającego widma wojny. Teraz na pogodzenie się z nią jest już za późno. Kate przygotowuje swoich ludzi do walki, co nota bene wychodzi jej znakomicie, a czytelnik z każdym opisem zbliżającego spotkania dwóch wrogów pragnie ustabilizować swoje przyspieszone bicie serca.
Akcja rozpoczyna się jakiś czas po podróży naszych bohaterów do Europy, z której nie przywieźli jedynie panaceum, ale także barwne postacie, pragnące mieć swoje pięć minut. Takim sposobem pozyskaliśmy Dessandrę, nową betę wilków, która pragnie za wszelką cenę pozbyć się Jennifer ze stanowiska alfy. Już od początku poprzedniego tomu spodziewałam się, że Dess będzie miała charakterek. Kiedy wszyscy bohaterowie pragnęli czym prędzej się od niej uwolnić, ja śmiałam się z żartów, płakałam na jej historii i patrzyłam, jak miłość którą pragnie dać swoim dzieciom, miesza się z wiedzą, że po porodzie najprawdopodobniej zostaną jej odebrane. Dzięki temu, że w tamtym momencie uniknęła tego losu stała się zaborczą matką, na pierwszym miejscu stawiającą dobro pociech ponad swoje. Dosyć mocno przypominało mi to powód, dlaczego Gromada istnieje w takim, a nie innym formacie – Curran pragnął znaleźć azyl dla swojej przyszłej rodziny, tak jak teraz Dessandra chce obronić swoje dziecko przed wykluczeniem.
Nie zapominajmy o Christopherze, który po tym tomie jedynie podwoił liczbę niewiadomych na jego temat. Nie mogę doczekać się kontynuacji wyjaśniającej nam, dlaczego został skazany na tak wielkie tortury, po których stracił rozum. Co robił w poprzednim życiu? Czym się zajmował? Dlaczego tyle wie o Hugh i Rolandzie? Na te odpowiedzi wciąż musimy jeszcze poczekać.
Tym razem, po raz pierwszy, bliżej poznajemy się z klanem szczurów. Wydaje mi się, że zabieg wprowadzenia alfy Roberta, jako kogoś, kto ukazuje nam, co tak naprawdę dzieje się w Twierdzy, było niezwykle mądrym posunięciem. Wcześniej ilość poglądów była dosyć ograniczona, przez brak częstych reakcji z mniej znaczącymi dla fabuły postaciami. Teraz możemy dowiedzieć się, jakie odczucia, co do Kate mają nie tylko jej najbliżsi, ale także ci, niemający z nią kontaktu, na co dzień. Mimo że mężczyzna nie jest tutaj w charakterze całkowitego zwierzchnika, nie zostaje zepchnięty na margines i przedstawiony, jako antagonista. Postać ma cechy, które mogą nas do niego przyciągać. Jest czymś w rodzaju drugiej perspektywy całej sytuacji związanej ze związkiem Władcy Bestii z człowiekiem.
To chyba dobry moment, aby powiedzieć kilka słów o samej Kate. Cieszę się, że autorzy potrafią dobrać skalę problemu do teraźniejszych umiejętności byłej najemniczki. Nie rzucają jej na głęboką wodę, aby przeszła nieprawdopodobną przemianę w krótkim czasie. Dzięki temu, z tomu na tom, obserwowaliśmy jej rozwój. To, że cały czas dorasta i się rozwija, jako bohaterka, nie oznacza jednak, że straciła charyzmę i mój ulubiony czarny humor. Nawet w najgorszej sytuacji potrafi doprowadzić swojego faceta do szału, co się niezwykle ceni. Kate jest jedną z lepiej wykreowanych postaci, poprowadzona w sposób doskonały i dopracowany w każdym szczególe, posiadająca niepowtarzalną osobowość z lekką nutka pikanterii, prowadzi nas bezbłędnie przez kolejne wydarzenia tego tomu, a było ich sporo.
Chciałabym powiedzieć małe co nieco o Curranie, którego niestety w tym tomie było dosyć mało. Nasza Sierściowatość jest jednym z lepiej wykreowanych bohaterów w całej serii, przez to ze zniecierpliwieniem czekałam, aż w końcu się pojawi. Jedyną wskazówką dla was ode mnie jest to, że Lennart wchodzi do fabuły z przytupem ;)
Chyba nie ma gorszej rzeczy niż wróg z motywem swojej zbrodni, która mamy wrażenie, nie ma żadnego sensu i została wymyślona na siłę. Na szczęście tutaj nas to nie spotka. Protagoniści w tym tomie byli, powtórzę się, fenomenalni. Posiadają własne powody, dla których robią to, co robią, a my jesteśmy w stanie im uwierzyć. Ba! Kibicujemy im, żałujemy ich, mimo że wiemy, czego pragną i do czego ich decyzje doprowadzą. Pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że to właśnie oni byli najlepszą częścią tej książki.
Według mnie siódmy tom to jak dotąd najlepsza książka z całej serii. Widzę jak małżeństwo pisarzy rozwija się z każdym tomem. Magia Niszczy to krwawa perełka, która u mnie stoi na samym podium. Teraz jedyne, co mogę zrobić to czekać na jesień i następny tom, czyli Magia Zmienia. Już teraz mogę wam powiedzieć – będzie się działo!