Jestem ogromną fanką zapachu Chanel Coco Mademoiselle. Pasuje do mnie bardziej niż Chanel No 5, którego wprowadzenie na rynek stało się kanwą biograficznej powieści Michelle Marly Mademoiselle Coco. Miłość zamknięta w zapachu.
Postać Gabrielle Chanel jest dla mnie niezwykle interesująca. Jej życie self made woman – osieroconej przez mamę praczkę i zostawionej w sierocińcu przez obwoźnego handlarza, któremu przypadło w udziale być jej ojcem – ukazuje siłę i delikatność ubraną w proste sukienki. Z wielkim przejęciem towarzyszyłam jej na kartach tej książki, od tragicznej śmierci jej największej miłości Boya, poprzez inicjatywy zawodowe i towarzyskie, romanse i próby otwierania serca na kolejne uczucie, aż do otwarcia drzwi poszukującemu wytchnienia od żony Picassie.
Coco była niezwykle wrażliwą i zdeterminowaną kobietą, a ta mieszanka działa na mnie niesamowicie. Tym bardziej musiała działałać na otaczających ją mężczyzn, jednak nie na tyle, by któryś sięgnął po jej rękę. Z czym chyba Coco nigdy się nie pogodziła.
Świat francuskiej bohemy okresu międzywojennego, z drugiej strony burżuazja z jej konwenansami dopełniona arystokartycznymi emigrantami z Rosji. I na tym tle filigranowa mocarka, która z wysoko podniesioną głową nosiła na swych drobnych piersiach perły rodowe Romanowów.
Książka napisana jest bardzo plastycznie, od pierwszych jej stron zostajemy wrzuceni w wir wydarzeń i zdecydowanie nie chcemy tego wiru opuszczać. Z żalem odłożyłam te pozycję na półkę, pocieszając się jedynie perspektywą napisania tej recenzji, która może pomóc komuś wybrać się w niesamowitą podróż z Coco.