J’adore Le Corbusier!
Uwielbiam Le Corbusiera. Począwszy od okrągłych, czarnych oprawek okularów, po stworzoną na potrzeby architektury paletę kolorów Polychromie. Mógłbym zamieszkać w każdym z jego budynków – w ciasnych klitkach Jednostki Marsylskiej, blokowiskach Cité Radieuse i mikroskopijnym, boazeriowym wnętrzu domku letniskowego Cabanon de Vacances. I choć znaczna część architektonicznych arcydzieł Corbu nie nadawała się praktycznie do długoterminowego życia (przeciekały, nagrzewały się), to sam fakt przebywania w legendarnych perłach modernizmu wywołuje przypływ ekscytacji i nadaje splendoru.
Anthony Flint w Le Corbusier. Architekt jutra skrupulatnie i z dozą pikanterii przedstawia sylwetkę najwybitniejszego architekta XX wieku, papieża modernizmu, prywatnie megalomana, kobieciarza i niebywałego drania.
Le Corbusier od wczesnych lat budził niemałe kontrowersje. Był samoukiem, kpił z Ameryki (o której względy de facto zalegał), nie szedł na kompromisy, kolaborował z faszystami by osiągnąć upragniony cel, zdradzał małżonkę z wieloma kochankami i niezliczonymi prostytutkami. W dodatku dał światu architekturę rewolucyjną, dziwną, ogołoconą z dekoracyjnych przyzwyczajeń, być może niezrozumiałą jak na swoje czasy.
Autor najnowszej biografii artysty wyciągnął na światło dzienne mało znane szczegóły z barwnego życia Le Corbusiera. Czytelnik podąża chronologicznie po oceanie idei wielkiego geniusza – w paryskiej pracowni przy rue do Sévres 35, gdzie powstawały najdoskonalsze koncepty architekta, a także na pokładzie statku Lutetia w drodze z Rio de Janeiro do Francji, podczas której Corbu uwodził karmelową boginię wodewilu Josephine Baker.
Artysta miał kompletnego bzika na punkcie pieczołowicie wykreowanego wizerunku. Uważał się za proroka architektury, demiurga, który przekształci budownictwo mieszkalne w idealną maszynerię do mieszkania. O swoich sukcesach (a także podbojach miłosnych) pisał nieustannie w listach do stuletniej matki. Zrealizował na całym świecie ponad 60 budynków, białych katedr, futurystycznych willi, megalitycznych bloków pełnych kolorowych szufladek do zamieszkania. Dzięki powszechnemu zastosowaniu ulubionego materiału - ponuroszarego béton brut (prawdziwe nazwisko artysty Gris po francusku oznacza szary, Le Corbusier to przyjęty na początku kariery pseudonim) otworzył wrota brutalizmowi i późniejszym nurtom.
Fenomenalną książkę można z łatwością pochłonąć jednym haustem. Najlepiej na płaskim dachu – tarasie skąpanej w słońcu i zieleni modernistycznej willi. W stylowym, białym stroju do tenisa lub golfa, ze szklanką pastis de Marseille, słuchając w tle muzyki George’a Gershwina. Nie macie takiej willi? No to tym bardziej powinniście zanurzyć się w lekturze, by choć w wyobraźni wykreować tę nieprzyzwoicie corbusierowską atmosferę.
Konsultacji merytorycznych do polskiego wydania książki udzielił nie byle kto, bo sam Grzegorz Piątek – znawca modernizmu, laureat Złotych Lwów na architektonicznym Biennale w Wenecji, błyskotliwy (i przystojny) krytyk i historyk architektury.
Wnikliwy portret psychologiczny geniusza jest idealnym scenariuszem filmowym. Tylko czekać, aż Le Corbusier. Architekt Jutra pojawi się na srebrnym ekranie.