Maria Rodziewiczówna chyba nigdy nie zdobyła takiej popularności, jak o niewiele od niej starsza Maria Konopnicka. Ciekawe, bo obie Marie miały szalenie istotny wpływ na kształt polskiej literatury końca XIX i początku XX wieku. Obie, również są obiektem zainteresowań badaczy kultury LGBTQ. Związek Konopnickiej z działaczką społeczną i malarką Marią Dulębianką (ach te Marie!) historia literatury jakoś skutecznie zamiotła pod przysłowiowy dywan. Pewnie wielu literaturoznawcom nie mieściło się w głowach, że autorka Roty mogła żyć z inną kobietą. O perypetiach miłosnych Rodziewiczówny nie wiemy w zasadzie nic. W dodatku pisarka ubierała się jak mężczyzna, nosiła fryzurę „na jeża” jak mężczyzna, miała niski, męski głos i zdecydowanie niekobiecą figurę. Tych cech nie da się łatwo ukryć i być może kontrowersyjny, „niewygodny” wygląd, jak również mało tradycyjna biografia sprawiły, że proza Rodziewiczówny nie znalazła się w zestawie lektur szkolnych.
A szkoda.
„Lato leśnych ludzi” nie jest najbardziej znaną powieścią Rodziewiczówny, natomiast bardzo adekwatną do obecnej sytuacji w Polsce. Ci, którzy śledzą makabryczne poczynania ministra środowiska Jana Szyszko (nowelizacja prawa łowieckiego, zgoda na wycinkę Puszczy Białowieskiej, czy słynna sprawa Doliny Rospudy) powinni oznaczyć „Lato” na liście pozycji obowiązkowych. Nie ma chyba lepszego, literackiego podręcznika przyrodoznawstwa z lat 20 XX wieku. Fabuła jest raczej prosta – trójka miłośników dzikiej głuszy spędza lato w leśnej posiadłości, gdzie zajmują się doglądaniem i kontemplacją otaczającej ich natury. Do ich grona dołącza młodociany adept z miasta, który przechodzi prawdziwy chrzest bojowy w spartańskich, ale jakże urokliwych warunkach. Rodziewiczówna malowniczo i niezwykle wnikliwie opisuje gatunki leśnej przyrody, zwyczaje jej mieszkańców, transcendentalny charakter natury. Powieść wręcz pachnie żywicą, miodem i ziołami, a bardzo uważny czytelnik znajdzie w niej nawet przedwojenną zachętę do wegetarianizmu!
Współczesnemu odbiorcy początkowo trudno przywyknąć do staropolszczyzny pisarki, a niektóre wyrazy czy zwroty są nawet zupełnie niezrozumiałe. Bo i skąd znać te wszystkie przedwojenne określenia, które już dawno wyszły z użycia? Ale im bardziej w las, tym więcej drzew, a tym samym zrozumienia, zachwytu, refleksji. Rodziewiczówna z franciszkańskim powołaniem wzywa do poszanowania przyrody: „(…) jeśli chcesz być leśnym „ludziem”, musisz w sobie zatracić lęk, gniew, wychować zaś w sobie, aż cię zupełnie ogarnie, miłowanie wszystkiego i wszystkich, co tu z tobą żyją i bywają pod bożym słońcem”. Jakże tożsame z przesłaniem papieskiej encykliki „Laudato si’”! Trudno uwierzyć, że powstało na sto lat przed (o sto lat spóźnionym) watykańskim orędziem w kwestii ekologii.
Lektura „Lata” niech zmusi do zastanowienia, czy rekomendowana przez ministerstwo wycinka reliktowej Puszczy Białowieskiej to czyn w głębokim duchu ekologicznym? Albo czy nowelizacja prawa łowieckiego, w ramach którego do gatunków chronionych będzie można strzelać w myśl zamierzchłej tradycji łowieckiej jest moralnie słuszna?
Rodziewiczówna na końcu powieści zamieszcza piękną, wzruszającą modlitwę, którą każdy – nie tylko przyrodnik, powinien nosić w swoim sercu. Jej treść jest uniwersalna, jak uniwersalna jest sama przyroda.
W latach 80 powstał pięcioodcinkowy serial „Lato leśnych ludzi” w reżyserii Władysława Ślesickiego luźno oparty na motywach powieści Rodziewiczówny. National Geographic to wprawdzie nie jest, ale Jerzy Bińczycki w roli Rosomaka i Wiktor Zborowski jako Żuraw wzbudzają nostalgiczny uśmiech.
Danny Moore