Jeśli otwierasz przewodnik dla inteligenta po kulturze, a traf sprawia, że pierwsza zacna persona, jaka rzuca Ci się w oczy to Trybson - wiedz, że coś się dzieje.
Jeśli na kolejnych stronach jako potencjalny inteligent czytasz o Justinie Bieberze, Katarzynie Grocholi, 50 twarzach Greya, czy serii Zmierzch - wiedz, że dzieje się źle.
Dzieje się źle, nie tyle w wydawniczym dziale promocji, który promuje zbiór ni to felietonów, ni to miniesejów jako kulturalne vademecum, czy księgę tysiąca objawień. Prawdziwe Siły Ciemności (Ciemnoty) zbierają żniwo na poletku współczesnej kultury.
Dawny gmach kultury przez duże K runął w gruzach, jego mury skruszały pod naporem kopii Czterech Jeźdźców Popkulturowej Apokalipsy. Imię pierwszego to infantylność - przemysłowa machina produkuje rzeczy przyjemne i nieskomplikowane. Marginalizowana dotąd łatwizna to dziś masowo doceniany mainstream. Drugi jest dzieckiem pierwszego - to tabloid - sposób powierzchownego odbierania świata. Dzięki trzeciemu - ignorancji - dziś niewiedza nie jest już powodem do wstydu, a wręcz przeciwnie może wypromować danego osobnika i wynieść go na salony: gadające mądre głowy ustąpiły na ekranie miejsca tym głupim, acz śmiesznym. Ostatnim jeźdźcem jest dewaluacja słów, ta wkracza na teren już zniszczony przez swych poprzedników. Autorów książek kulinarnych czyni wybitnymi pisarzami, a sensacyjne czytadła arcydziełami literatury. Co gorsza Apokaliptyczny Jeźdźcy nie zadowalają się samymi zniszczeniami, tętent ich koni wciąż słychać wśród zgliszczy starego ładu.
Co wyrośnie z tytułowej kupy, z zalegających hałd gruzu? To pytanie zadaje sobie krążący wysoko nad nimi Leszek Bugajski, obdarzony jako zawodowy krytyk literacki, jak sam przyznaje szeroką perspektywą, głębszą wiedzą, a przede wszystkim większym doświadczeniem.
Kiedy Bugajski przelewał na papier swoje pierwsze, krytyczne myśli, moi rodzice przesypywali piasek w przydomomowej piaskownicy. Ciężko polemizować z osobą, która za dwa lata będzie obchodzić swe złote gody z piórem. Źródła internetowe zatrzymały się na 1500 tekście jego autorstwa, a co jeśli autor pisze także do szuflady, zapełnia niepublikowanymi recenzjami swe liczne komody, wrzuca w eter jedynie małe próbki swych intelektualnych wypocin. Wówczas już nikt nie będzie miał wątpliwości, co do tego, że mamy do czynienia z najpłodniejszym krytykiem literackim, publicystą i znawcą kultury współczesnej, jakiego zna nasz kraj.
To doprawdy dobra wiadomość, że w nierównej walce o kształt przyszłej kultury, w pojedynku o zachowanie choćby przyczułków wyjętych spod jurysdykcji rzeczonej czwórki, wszyscy walczący o Sprawę mają po swej stronie tak utytułowanego (szereg nagród w latach 80.) inteligenta. To doprawdy bardzo dobra wiadomość. Niestety złą wiadomością jest to, że wraz z nim mamy po tej stronie umieszczonej na rumowisku barykady, nałogowego gadułę, permamentnego ironistę i szydercę, mieniącego się w dodatku antropologem kultury w stylu gonzo.
Nie sposób doświadczonemu publicyście odmówić ogólnej wiedzy na temat tak szeroki, jakim jest kultura współczesna. Jego minieseje uporządkowane są za pomocą alfabetu, co z uwagi na niewielką ilość polskich znaków niestety ogranicza znacznie autora, który, nie mam najmniejszych wątpliwości, gdyby miał możliwość napisania swej książki po chińsku, rozwinąłby w pełni skrzydła znajdując temat do erudycyjnych rozważań na każdą z blisko sześciu tysięcy stosowanych liter tamtejszego alfabetu. Polski czytelnik w zbiorze ''Kupa kultury'' znajdzie charakterystyczne dla Leszka Bugajskiego cechy - silenie się na oryginalność opinii oraz wnikliwe i przenikliwe obserwacje zmieszane w nierównych proporcjach ze spłyconymi, uogólniającymi tezami.
I tak ''cała literatura, a w każdym razie wiekszość jej współczesnej części, to literatura depresyjna''. Nasz literacki gust można według autora wytłumaczyć depresyjnymi wzorcami baśni Andersena. Przeto łza się na oko ciśnie przy lekturze Dziewczynki z zapałkami, czy historii ginącego w ogniu jednonogiego, ołowianego żołnierzyka. Podobno także na koncertach rockowych kapel szalejący tłum przedkłada smętne, pełne smutku ballady ponad ostre, wesołe kawałki. Jeśli komuś mało naciąganych refleksji z łatwością znajdzie na kolejnych stronach ich więcej.
Czy doprawdy coraz częściej pisze i mówi się o Afryce? Czy doprawdy możemy powiedzieć, że mamy już w literaturze, sztuce i popsztuce do czynienia z całym nurtem? Bugajski skrzętnie wylicza - dwóch noblistów literackich związanych z Afryką (Le Clezio, Lessing), jeden polski prozaik (zamieszkały w RPA Albiński), do tego zaglądający, co jakiś czas na Czarny Ląd reporter Wojciech Jagielski, a wkrótce małżeństwo filmowców Kos-Krauze. Tylko tyle czy aż tyle? Odstawmy na bok wątpliwości i załóżmy, że rzeczywiście tłumy ludzi kultury spływają do Afryki szerokim, wartkim nurtem, a niechby i nawet rzeką. Autor snuje dalsze refleksje:
Co wywołało tę falę i co ona oznacza? (...) Moim zdaniem jest ona wyrazem podświadomego strachu przed destabilizacją naszego świata. (...) Lęk przed przyszłością i przed tym, co może przynieść codzienność kieruje jego myśli ku przeszłości. To naturalny mechanizm. A co jest najgłębszą przeszłością człowieka? Afryka - matka ludzkości. A do matki wracamy wtedy, gdy coś nas przeraża (...) jej bliskość niesie pocieszenie.'
Można narzekać na wiele, ale braku oryginalności obserwacji Bugajskiemu nikt zarzucić nie może. Portal z demotywatorami to zdaniem autora polska odpowiedź na kryzys gospodarczy, ''to nie tylko taka sobie zabawa internautów, ale poważny ruch społeczny i niebłaha forma spontanicznej zabawy intelektualnej''. Pojawienie się ulubieńca dzieci - Mikołajka, wyznacza zdaniem autora początki kontrkulturowej rewolucji lat 60, a doping w kolarstwie winien być w pełni zalegalizowany dla dobra widowiska.
Kiedy już nie da się wycisnać z tematu nic świeżego zostajemy obdarowani oklepanymi wnioskami podanymi jako odkrywcze. Kandydatom do statusu inteligenta zamieszkałym w kraju nad Wisłą potrzeba było lektury tekstów Bugajskiego, by poznać prawdę o Kubie Wojewódzkim:
Krótko mówiąc: to facet, który - jak mi się wydaje z premedytacją odgrywa rolę Piotrusia Pana czy Niesfornego Dyzia, ale próbuje również do tego popkulturowego, stabloidyzowanego obiegu wlać trochę rozsądku'.
W publicystyce redaktora Newsweeka bywają też bardziej personalne ataki. Przy diagnozie stanu polskiej literatury Andrzejowi Stasiukowi dostało się za ''wędrówki po opłotkach Europy'' i ''szwendanie się po głębokich peryferiach'', a Oldze Tokarczuk za wprowadzenie do powieści '' intelektualnej aberracji wegetariańsko-ekologicznej'' i tym samym stworzenie ''horrendum etycznego''. Redaktor Bugajski nie dawał ulgi również zagranicznym artystom. Możemy jedynie przypuszczać jak bardzo podłamaliby się wiekowi już muzycy z Pink Floyd gdyby dowiedzieli się, iż porównano ich do Paulo Coelho, z powodu wielkich ambicji połączonych z zakompleksieniem i brakiem narzędzi do stworzenia czegoś wartościowego. Ich kultowa płyta Dark side of the moon to zdaniem słuchacza zatykającego uszy przy muzyce Floydów - "muzyczne pleple''.
Czytelnik w trakcie lektury może odnieść wrażenie, że trzyma w ręku nie tyle przewodnik (dla potencjalnego) inteligenta, ile przewodnik wygadanego inteligenta Leszka Bugajskiego przeznaczony dla ćwierć - i półinteligentów, którzy go kupią. Niejednokrotnie autor wprost wysyła sygnały "uwaga: ironizuję'', by pomóc czytelnikowi, nieznającemu z pewnością tej figury retorycznej, zrozumieć sens jego wypowiedzi. Maska ironisty i szydercy pojawia się już od pierwszej strony książki.
Oto jej motto, nawiązujące do tytułu: "Wszystko, co spada tworzy kupę'' - Otto von Schutthaufen (niemiecki filozof, zaginął 2 kwietnia 1934).
Szereg recenzentów, tysiące czytelników powtarzają złotą myśl nieznanego myśliciela, a tymczasem autor, swoją drogą niedoszły filozof, podśmiechuje się znad gazety, - kto bowiem zabroni inteligentowi przez duże I stworzyć fikcyjnego mędrca o wdzięcznie brzmiącym nazwisku (Schutthaufen - kupa, rumowisko) i zagrać na nosie wszystkim od samego początku. Przedni to żart czołowego publicysty.
Podsumowując, jeśli chcecie poczytać luźne felietony autora, który potrafi godzinami gawędzić o kulturze współczesnej, jej trendach i nurtach, a w dodatku zrobi wiele, by nadać całości wrażenie czegoś odkrywczego, prowokując czytelnika do krytycznej refleksji - oto pozycja dla Was. Ja zaś, w duchu infantylności i dewaluacji słów wzywam cię Boże - Latający Potworze, byś połową swych Makaronowatych Macek obronił współczesną kulturę przed totalnym zidioceniem, jednakże drugą połową ocal nas przed przenikliwymi krytykami literackimi, wnikliwymi publicystami o szerokim polu widzenia oraz antropologami kultury w stylu gonzo.
Maciej Kuhnert