Woda
Ogrom wody na kuli ziemskiej mnie przeraża. Wystarczy zerknięcie na mapę i kontur oceanów dzielących ląd, obserwowanie fal uderzających z jakąś spienioną złością o skały, powstanie fali tsunami, przed którą człowiek nie jest w stanie uciec, a nawet chwile, kiedy samolot akurat przelatuje nad wodą. Co jeżeli do niej spadnie, ile czasu zajmie mu, żeby dotrzeć do dna tej przerażającej głębiny? Albo przepływający pod statkiem wieloryb. Ten potężny stwór może przecież połknąć człowieka. Połaskotanie go, żeby kichnął i tym samym uwolnił mnie ze swojego wnętrza wydaje się trochę nierealnym pomysłem, którym podszyta była moja dziecięca naiwność. Więc można tylko czekać na powolną śmierć w jego żołądku. Jakże niedorzeczna jest ta wodna paranoja.
Przestrzeń
Wystarczy, że zamkniemy oczy i po omacku zaczynamy szukać czegoś namacalnego. Ściany, krzesła, stołu, żeby się chwycić i poczuć bezpiecznie. Poruszanie się w przestrzeni, której nie widzimy i nie znamy, napawa nas niepewnością. Mnie na pewno. Tak samo jak ogromne hale czy bezkresne stepy. Moje oczy zaczynają łzawić, gdy nie potrafią okiełznać początku i końca. A wyobrażenie kosmosu i nieskończoności, stąpania w powietrzu… Chyba nie muszę już rozwijać tego tematu.
I te lęki przybierają na sile podczas lektury Księgi morza Mortena A. Strøksnesa, mimo że tematyka wydaje się być pozornie inna. Bo oto dwóch przyjaciół postanawia złowić rekina polarnego, osiągającego do ośmiu metrów długości i ważącego ponad tonę. I właściwie po co, skoro to zwierzę nie dość, że niebezpieczne, to jeszcze w swoim brzuchu przechowuje padlinę, a jego mięso jest trujące, ma zapach uryny i można się nim upić, jeśli przygotuje się je w zły sposób. Polowanie jest jednak tylko tłem do zanurzenia się w prawdziwe jądro świata, do rozważań na temat tego, co niekiełznane i zmierzenia się z matką naturą. Księga morza to lekcja biologii, geografii, manifest ekologiczny i filozoficzne rozmyślania, których filarem jest przyroda, od której uzależniona jest ludzkość, niszcząca ją bestialsko, nie myśląca nawet o tym, że w ten sposób prowadzi do własnego unicestwienia. Strøksnes daleki jest od wysuwania zarzutów i osądzania, przytacza po prostu fakty, a według nich jesteśmy we wczesnej fazie szóstej ery masowego wymierania. Wyginęły dinozaury, więc kiedyś wyginą być może też ludzie.
Wiemy co stanowi powód szóstego wymierania. Jesteśmy tu zaledwie kilka tysięcy lat ale rozniosło nas po wszystkich zakątkach świata. Byliśmy płodni i zrobiło się nas dużo. Zasiedliliśmy ziemię i podporządkowaliśmy ją sobie. Zapanowaliśmy nad rybami w oceanach i ptakami na niebie, i nad wszelkimi zwierzętami, od których roi się ziemia.1
Czytanie Strøksnesa to jak spadanie w ciemną otchłań, zmierzenie się z własnymi lękami i moment refleksji nad egzystencją wszystkich stworzeń na kuli ziemskiej, nie tylko człowieka. Bo może pośród pozbawionych moralności rekinów i bezwładnie unoszących się meduz, które przetrwają każdy kataklizm, ludzkość to tylko siateczka mózgów, zanurzonych w jakiś pojemnikach i sztucznie karmionych wrażeniami. I tylko nam się wydaje, że jest inaczej.
1 Morten A. Strøksnes „Księga morza, czyli jak złowić rekina giganta z małego pontonu na wielkim oceanie o każdej porze roku” str. 275