Zafascynowana historią o Harrym Potterze chyba wbiegłam za daleko ze swoją magiczną naturą. Właściwie okazało się, że owa natura akceptuje tylko tę jedną fantastyczną opowieść, a resztę otaczającego świata traktuje najzupełniej serio.
Księga eliksirów Michaela Furiego wabi okładką, która do złudzenia przypomina podręczniki z Hogwartu. Jednak miłośnicy młodego czarodzieja raczej się rozczarują.
Ziołolecznictwo to dziedzina znana od zarania dziejów, jest starsza niż medycyna i farmacja, a nawet jest ich pramatką. Działania niektórych roślin i ich ekstraktów na ludzki organizm nie można kwestionować. Jest to udowodnione naukowo i poparte wieloma badaniami. Ogrom leków dostępnych na rynku ma w składzie roślinne komponenty. Z Księgi eliksirów dowiemy się, jak mieszać ze sobą zioła tak, aby efekty były odczuwalne w określonej części ciała. Nauczymy się, jak wydobywać z kwiatów, liści i korzeni to, co jest najcenniejsze dla zdrowia.
Nie kwestionuję mocy tych mikstur. Są ciekawe i stosowane przez nasze babcie. Jednak otoczka magii jest nieco śmieszna i naciągana. Kilkukrotne wypiekanie żeliwnego kociołka w piecyku przed pierwszym parzenie ziół? Albo energetyzowanie ich poprzez błogosławieństwo lub rytuały? Nie przekonuje mnie to. Wątpię, aby dawało to roślinnym ekstraktom większą moc.
Niemniej jednak warto te receptury poznać, aby wspomóc leczenie organizmu w tradycyjnej farmakoterapii.