Jeśli ktoś Was kiedyś zapyta, co to jest dobry, porządny reportaż, możecie mu śmiało zarekomendować Krwawy kobalt autorstwa Siddhartha Kary.
Kara w 2018, 2019 i 2021 roku przeprowadzał badania terenowe w Demokratycznej Republice Konga (DRK), by opisać w jakich warunkach i w jaki sposób wydobywany jest tam kobalt. Kobalt, o którym niewielu z nas myśli (a część zapewne, podobnie jak początkowo autor, kojarzy jedynie z kolorem), jest wszechobecny w naszym życiu. Jest bowiem jednym z głównych składników baterii litowo-jonowych, które zasilają nasze smartphony, tablety, samochody elektryczne itd. I o ile w naszym życiu jest wszechobecny, w życiu Kongijczyków, którzy w morderczych warunkach go wydobywają, jest niemal nieobecny. Znika, gdy tylko oddadzą go pośrednikom. Oni telefonów i tabletów nie mają.
Krwawy kobalt to skrupulatny, szczegółowy i przerażający zapis wyzysku, odczłowieczenia i ślepej pogoni za pieniądzem. Kongijczycy, pracujący nierzadko za dolara dziennie w nieludzkich, niebezpiecznych warunkach, są eksploatowani do cna przez zagraniczne, głównie chińskie, koncerny. W kopalniach bardzo często pracują dzieci, bo jeśli ojciec i/lub starszy brat zmarli lub doznali bardzo poważnych urazów w trakcie pracy, ktoś musi iść kopać, by w rodzinie były jakiekolwiek pieniądze. A jak nie można kopać, to można na przykład płukać kamienie w toksycznej, brudnej wodzie. A jak się pracuje od rana do nocy, to się nie chodzi do szkoły. Zresztą rodziców i tak na nią nie stać, bo miesięcznie to wydatek rzędu pięciu dolarów.