Królowa cukru to taka powieść, którą można by zacząć czytać w poczekalni u dentysty lub czekając na strzyżenie włosów w salonie fryzjerskim i przeczytawszy kilka stron, porzucić niedokończoną, podobnie jak kobiece czasopisma, które przegląda się z nudów.
Nie dajmy się zwieść namaszczeniu Oprah Winfrey, że Baszile to nowa gwiazda amerykańskiej literatury lub porównaniom do znakomitej Kolei podziemnej Colsona Whiteheada. Królowa cukru to schematyczne czytadło z aspiracjami na wielką literaturę. Walka z przeciwnościami losu, z rasizmem i męską dominacją – wzniosłe cele i ideały, nad którymi koło zatoczy miłość. A jeśli książka o rasizmie, to oczywiście uczucie zrodzi się między osobami o różnych kolorach skóry, ponieważ miłość potrafi przezwyciężyć wszystko, nawet zakotwiczone w umysłach uprzedzenia i nietolerancję.
Główna bohaterka to samotnie wychowująca córkę, trochę nieradząca sobie w życiu, przyszła farmerka. Charley otrzymuje w spadku po ojcu plantację trzciny cukrowej na południu Stanów, dla której porzuca swoje dotychczasowe życie w Los Angeles. Wynika z tego więcej problemów niż pożytku, zamiast dodatkowych pieniężnych korzyści, plantacja wymaga ciągłego wkładu finansowego. Pot i łzy, zmierzenie się z rodzinnymi demonami i patriarchalnym światem plantatorów, dla których równouprawnienie jest raczej mrzonką niż oczywistością. Od lat nie widziany brat Charley zamiast stać się jej podporą, przysparza jej jeszcze więcej problemów, babka, która próbuje naprawić błędy z przeszłości i zbuntowana córka, dla której Charley zaczyna mieć coraz mniej czasu.
Powieść Natalie Baszile nie porywa ani fabułą ani językiem, który jest prosty, miał być chyba nowoczesny, a wyszedł drętwy, tak samo jak bohaterowie powieści, których zachowania są przewidywalne aż do bólu. Feminizm i walka Charley próbują zostać uwidocznione przez jej coraz bardziej cięte dialogi oraz ciężką pracę w polu, dzięki której bohaterka udowadnia mężczyznom, że fizycznie dorównuje nawet największym osiłkom. Walcząca z przeciwnościami losu kobieta, jak bardzo wyzwolona by nie była, zasługuje jednak na miłość, która będzie jest wsparciem i osłodą gorzkiego życia.
Królowa cukru nie wyróżnia się niczym niezwykłym i popada raczej w banał niż podchodzi pod zaskakujący debiut literacki. Można odnieść wrażenie, że autorka póbowała zrzucić na bohaterów jak najwięcej problemów, zamienić ich życie w piekło, podsycić to wszystko walką o równouprawnienie, a na końcu dodać nieznośną ilość cukru, żeby to piekło stało się różową landrynką. Niestety, ale nie jest to literacki happy end.