A co, jeśli to dynastia Kimów stoi na straży dobra i moralności, a Zachód w konflikcie z Koreą Północną odgrywa rolę tych złych? No przecież musicie przyznać, że te wszystkie zbrodnie, o które oskarżani są Koreańczycy, niekiedy brzmią tak nieprawdopodobnie, iż po prostu nie mogą być prawdą. Za komuny też się niby mówiło, jak to w Stanach ludzie masowo umierają z głodu. A tu co słyszymy? Regularne czystki, wsadzanie do obozów koncentracyjnych całych rodzin, nieprawdopodobna bieda, religijna ekstaza ogarniająca zwykłych ludzi na widok Kim Dzong Una (a wcześniej jego ojca i dziadka) - nikt chyba nie uwierzy, że we współczesnym świecie obywatele jakiegokolwiek kraju pozwolą tak pokornie i z wdzięcznością prowadzić się na rzeź.
A jeśli prawda wygląda jeszcze gorzej?
Udając profesora jednej z londyńskich uczelni, brytyjski dziennikarz John Sweeney udał się na ośmiodniową wycieczkę do Korei Północnej. Nie mając żadnej swobody w podróżowaniu - czujni opiekunowie dbali o to, by nikt z zagranicznych gości nie zobaczył czegoś, co ich zdaniem mogłoby świadczyć niekorzystnie o reżimie Kimów - Sweeney i jego współpracownicy z ukrycia filmowali ten zadziwiający świat, pełen portretów i pomników Kim Ir Sena i Kim Dzong Ila, gdzie martwi mają większe prawa od żywych, a rychlej niż ciepłego posiłku, Koreańczycy mogą się spodziewać kolejnej przerwy w dostawach prądu. Kontemplację wątpliwych uroków Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej autor często przerywa krótkimi wykładami z historii, dzięki którym czytelnik dowie się m. in. jak ktoś taki, jak Kim Ir Sen mógł w ogóle zyskać w swoim kraju władzę absolutną, o szkodliwym wpływie Korei na los rumuńskiego dyktatora Ceausescu, oraz o powodach, dla których chora ideologia dżucze tak świetnie przyjęła się w północnej części półwyspu koreańskiego.
Banalne skojarzenia z "Rokiem 1984" nasuną się każdemu, sam autor zresztą co chwila powołuje się na słynne dzieło Orwella. Mi na myśl przychodzi jeszcze inne porównanie: Korea, która wyłania się ze stronic "Tajnej misji..." przypomina nieco średniej jakości horror, w którym bohaterowie zwiedzają senne, pozornie opuszczone miasteczko. Wszystko wydaje się tu być nie na miejscu, strach i zło wiszą w powietrzu, a my po cichu zaczynamy się zastanawiać, kiedy zostaną odrzucone te resztki pozorów, a obłąkani mieszkańcy zaczną ganiać z siekierami w dłoniach za niechcianymi przybyszami.
Niestety, z oczywistych przyczyn w "Tajnej misji w kraju wielkiego blefu" nie uświadczymy rozmów ze zwykłymi Koreańczykami, próby wgryzienia się w ich codzienne życie. Powstałą pustkę brytyjski dziennikarz stara się wypełnić relacjami osób, które uciekły z Korei. I choć niedosyt pozostaje, jakoś ciężko zarzucić autorowi, że nie próbował urządzać ryzykownych eskapad w głąb kraju (które bez wątpienia zakończyłby się błyskawiczną wpadką i straszliwymi konsekwencjami). Pilnowany przez swoich opiekunów, Sweeney nie miał nawet szans zbliżyć się do całej prawdy. Jednak nawet te szczegóły, których sługom Kimów nie udało się ukryć, każą stwierdzić z całą odpowiedzialnością:
Zdecydowana większość opowieści o Korei Północnej, które dotychczas słyszeliście, nie są nic a nic przesadzone. Co więcej, sytuacja zwykłych Koreańczyków prezentuje się być może jeszcze gorzej, niż się nam to wszystkim wcześniej wydawało. Przy tym, co swoich rodakom zaserwowała familia Kimów, najbardziej obrzydliwe i okrutne literackie dystopie wydają się sielankowymi państwami dobrobytu. Z każdą kolejną przerzuconą stroną "Tajnej misji" czytelnik coraz częściej zaczyna się zastanawiać, czy czasami pracownicy księgarni nie wprowadzili go w błąd, ustawiając książkę Sweeneya nie w dziale "Science-fiction", lecz "Reportaże". Do tego dochodzi często rozważana przez autora kwestia możliwości wywołania przez Koreę Północną wielkiej wojny nuklearnej. Czy to biedne, zacofane państwo dysponuje dostatecznym potencjałem militarnym? Nie. Problem tkwi w tym, iż takiej siły wcale posiadać nie musi. Wystarczy ostrzelania jednego statku, jednej nie należącej do KRLD wyspy, by wciągnąć w wojenną spiralę wpierw cały region, kontynent, a w konsekwencji i świat.
Wobec takiego ryzyka chyba warto zacząć na poważnie zadawać sobie pytanie, co z takim krajem jak Koreańska Republika Ludowo-Demokratyczna i jej nieobliczalnymi przywódcami zrobić, prawda?
"Tajna misja..." nie zapisze się złotymi zgłoskami w historii światowego reportażu. To nie jest porywające dzieło, które skradnie wam serce i zajmie ważne miejsce w domowej biblioteczce. Jednak jeśli chcecie po prostu dowiedzieć się czegoś więcej o Korei Północnej, a niekoniecznie macie czas i ochotę nad studiowaniem pozycji stricte naukowych, to bez obaw możecie sięgnąć po dzieło Sweeneya. Zresztą, po to właśnie tego typu pozycje powstają: nie dla nagród i chwały, lecz szerzenia wiedzy wśród zwykłych ludzi. I z tego zadania Sweeney wywiązuje się bardzo dobrze.
Zwłaszcza w sytuacji, gdy dla Stanów Zjednoczonych i reszty świata rozwiązanie problemu Korei Północnej jest póki co nieopłacalne, każda książka demaskująca ten nieludzki reżim zdaje się być na wagę złota.
Michał Smyk