Sięgając po Kobietę z lawiny, oczekiwałam nieoczywistej historii kryminalnej z wielkimi górami w tle, owszem otrzymałam ją, lecz w skali mikro, lektura bowiem, bardziej przypomina literaturą piękną, która na każdym kroku podkreśla, jak nic nieznaczący jesteśmy wobec majestatu i żywiołu, jakim są góry. Opisy przyrody są zaiste spektakularne.
Opowieść ta skłania do refleksji nad własną tożsamością, wagą pamięci w naszym życiu. O tym, kim jesteśmy dzięki wspomnieniom, i kim stajemy się, gdy ich zabraknie.
"Spędzamy życie, próbując się dowiedzieć, kim jesteśmy. To nasza fundamentalna potrzeba. A na końcu jesteśmy tym, czym żyliśmy".
Nanni Settembrini od trzydziestu lat pracuje jako przewodnik górski, kieruje też zespołem ratowników. Gdy w środku upalnego lata w masywie Mont Blanc schodzi lawina, cudem udaje się uratować zasypaną kobietę. Jednak ta niczego nie pamięta. Najbardziej zaskakujące jest to, że była obwiązana długą liną, której koniec był luźny. Według ludzi gór to totalny absurd. Bo kto idzie w góry bez asysty? A jeśli idzie sam, to po co mu lina? Sprawa ta nie daje spokoju Nanni'emu, za wszelką cenę spróbuje się dowiedzieć, co takiego wydarzyło się na lodowcu.
Góry, cisza i wolność. Dla mnie góry to przerażające piękno, które podziwiam z odpowiedniej perspektywy, czyli z daleka. Nie wiem, co pcha ludzi do ich zdobywania, odwaga czy szaleństwo? A może jedno i drugie...
Choć to fikcyjna historia, nic nie stoi na przeszkodzie, by mogła wydarzyć się naprawdę. Z każdej strony przebija skrupulatny research, potęgujący realizm i wywołujący ciary. Dowiemy się, na czym polega praca przewodnika górskiego, jak często nasze życie zależy od zdrowego rozsądku, doświadczenia i spokoju towarzysza naszej wyprawy. A jak najwierniej oddane odczucia osoby zasypanej lawiną spowodują bezdech, bowiem tylko nielicznym udaje się przeżyć, by o nich opowiedzieć.