Opis czasami może być mylący i przy pierwszym czytaniu zasugerować inny gatunek literacki niż ten, do którego książka należy naprawdę. Taki przypadek miał miejsce z powieścią Barbary O’Neal Kiedy wierzyliśmy w syreny.
Kit Bianci od piętnastu lat myśli, że jej starsza siostra nie żyje. Gdy nagle widzi w telewizyjnych wiadomościach twarz tak podobną do zmarłej w zamachu terrorystycznym Josie, nie ma wątpliwości – to musi być ona. Na prośbę matki wyrusza do Auckland w Nowej Zelandii, by odnaleźć kobietę. Podróżując po obcym dla siebie miejscu, Kit przeżywa również wewnętrzną podróż po swoich wspomnieniach z dzieciństwa, do dni spędzonych z Josie na plaży, do rodzinnej restauracji w Santa Cruz. Towarzyszą jej emocje – gniew, żal oraz poczucie straty. Kit chce ukoić je odnalezieniem Josie, ale nie ma pewności, czy odzyska siostrę z powrotem w swoim życiu.
Byłam przekonana, że powieść Barbary O’Neal to będzie thriller z motywem zaginięcia albo porwania. Nigdy nie słyszałam o tej pisarce i jej książkach, więc bardzo się zdziwiłam, gdy zrozumiałam, że mam do czynienia z literaturą piękną. Nie jest to może mój ulubiony gatunek, ale od czasu do czasu sięgam po takie tytuły głównie dla rozluźnienia i zabicia czasu. Kiedy wierzyliśmy w syreny w pewien sposób spełniło tę rolę, ale nie wywarło na mnie wielkiego wrażenia.
Największy minus tej historii to jej styl, który kompletnie mnie nie zauroczył i nie porwał. To nie jest pióro Lucindy Riley, w której powieściach można po prostu przepaść. Tamta autorka kształtuje język na nowo, bawi się opisami miejsc, widoków, potraw czy uczuć. Barbara O’Neal pisała dla mnie odrobinę zbyt zachowawczo, przez co bywały momenty, że można była usnąć ze znudzenia.
Kit i Josie jako główne bohaterki nie są może rewelacyjnymi postaciami, ale sama ich siostrzana relacja była mocnym punktem fabuły. Bardziej od wydarzeń teraźniejszych ciekawiła mnie jednak przeszłość obu kobiet i ich lata młodości. Gdybym miała sama coś dopisać do tej historii, to więcej uwagi poświęciłabym matce sióstr i jej małżeństwu z ich ojcem. To mogłaby być ciekawa historia miłosna. A propos romansu, tutaj również pojawia się taki wątek. Szczerze wcale mnie nie zaskoczył, ponieważ dla mnie taka historia bez romansu byłaby niekompletna. Postać Javiera została dobrze wykreowana i o nim również więcej bym się chętnie dowiedziała.
Kiedy wierzyliśmy w syreny nie porwała mnie ani bardzo nie zachwyciła. Jest po prostu poprawna i ma potencjał do tego, by szybko opuścić moją pamięć. Do przeczytania na raz jak najbardziej, ale nie jest to perełka w swoim gatunku.