Do sięgnięcia po tę lekturę skłoniły mnie dwie rzeczy, po pierwsze nazwisko autorki, tak głośno zachwalane w social mediach, po drugie opis z okładki, który obiecywał piękną i poruszającą historię.
Książkę rozpoczyna bardzo wzruszający list matki do córki, pod którym mogłaby się podpisać niejedna z nas. I gdyby cała książka była napisana w takim tonie, na pewno złamałaby mi serce.
Edyta i Seweryn zdają się mieć wszystko, czego pragnąć mogą ludzie: siebie, miłość, sławę i pieniądze. Do pełni szczęścia brakuje im tylko wymarzonego dziecka, i to właśnie tego prezentu odmawia im los. A może to kara za błędy młodości...
Niestety już na początku nie spodobał mi się ton tej powieści – podniosły i górnolotny. Pomyślałam, że przecież normalni ludzie nie rozmawiają ze sobą w ten sposób, na pewno nie, gdy buzują w nich tak skrajne emocje. Potem nadszedł moment pewnego obycia z tekstem, z jego wydźwiękiem i mogłam skupić się na historii, bo to ona jest najważniejsza. Pragnienie posiadania dziecka, które zdawać by się mogło, wzrasta wprost proporcjonalnie do ilości klęsk i niepowodzeń w tej kwestii. To jedna z niewielu wartości na tym świecie, której nie można dostać za żadne pieniądze (choć gdyby to był film Vegi, to tam nie takie sytuacje miały miejsce). Bezsilność i niemoc rodzi negatywne emocje, które coraz mocniej wpływają na dwójkę naszych bohaterów. Są oni odrobinę przerysowani, zbyt idealni, ale na szczęście okazują się tylko ludźmi, a sytuacja, w której się znaleźli, powoduje, że zaczynają robić rzeczy, których się po sobie nie spodziewali. Do głosu zaczyna dochodzić ich bardziej egocentryczna strona.
Ze swojego doświadczenia zawodowego doceniam to, że autorka bardzo rzetelnie podeszła do sytuacji w instytucjach potocznie zwanych domami dziecka, kwestii pieczy zastępczej czy idei Szlachetnej Paczki. Myślę, że w ten sposób przybliżyła pewne, ważne społecznie kwestie i obaliła kilka stereotypów. Poruszony został też temat wiary i jej znaczenia w życiu każdego człowieka.