Powieść Jesteśmy Twoi Anny Ficner-Ogonowskiej zaczęła się całkiem interesująco, ale w jakimś momencie straciła tempo i urok. Nie do końca wiem co, ale coś przestało mi w niej grać. Od początku jednak nie kupiłam miłości między głównymi bohaterami, a ich romantyczne chwile mnie nużyły.
Bardzo lubię książki tej autorki, może stąd miałam zbyt duże oczekiwania i jednak pozostaję z odrobiną rozczarowania po lekturze. Miałam też wrażenie, że główna bohaterka, Ida, dyrektorka wydawnicza szukająca miłości, przez cały czas trwania powieści otrzymuje przekaz: myśl pozytywnie, nie stresuj się. Te dwie frazy działają na mnie jak płachta na byka, a wobec problemów, z którymi mierzyła się bohaterka, są po prostu marną próba pociechy, która nie broni się z psychologicznego punktu widzenia. Było mi jej żal, kiedy musiała obiecywać co chwilę, że jeszcze trochę postara się zdusić w sobie emocje.
Książka porusza natomiast wiele ważnych społecznie wątków: od problemów z niepłodnością, przez in vitro, (prawie) samotne macierzyństwo, aż po adopcję. To zdecydowany plus powieści, gdyż takich głosów wciąż potrzeba, chociażby w celu normalizacji reakcji emocjonalnych kobiet w trudnych dla nich chwilach. I chciałabym powiedzieć, że miłość przepełnia wszystkie kartki książki, ale nie każdy jej odcień do mnie w trakcie lektury przemówił. Zostawię tu jednak cytat, który dotknął mojego serca i będzie mi towarzyszył jako ubogacenie po tej lekturze. Oddaje on moje spojrzenie na lęk jako wskaźnik wartości.
"Dopóki się kocha, dopóty towarzyszy nam niepokój. Dlatego nauczyłam się z nim żyć. Potraktowałam go jako coś swojego, zrozumiałam, że tkwi przy mnie nie tylko po to, by męczyć, ale też by uczulać mnie na to, co w życiu ważne."