Jaskółki z Czarnobyla to dość nietypowy, oryginalny w swoim gatunku kryminał. Czyż można wyobrazić sobie lepsze tło wydarzeń niż mroczna, tajemnicza zona w obrębie wybuchu reaktora jądrowego, która budzi ciekawość i fascynację wielu ludzi, a dla jej byłych mieszkańców jest miejscem tragicznych wspomnień? Chyba nie.
Autorka łączy strefę skażenia, do której dostęp mają nieliczni, z brutalnym mordem. Sprawca wkłada sporo wysiłku w staranne, a jednocześnie efektywne przygotowanie i zrealizowanie śmierci dziecka jednego z prominentnych ludzi władzy. Zbrodnia mogłaby nosić od początku znamiona zemsty, lecz sprawca na tym nie kończy, a wręcz można odnieść wrażenie, że dopiero się rozkręca. Niemający nic do stracenia, nieczujący lęku względem strefy wysokiego promieniowania policjant, przyjmuje dodatkowe zlecenie i przemierzając wymarłą miejscowość, kroczy tropem mordercy…
Zaczynając od minusów, bo tych jest mniej, to przede wszystkim jest to bezsens śmierci, szczególnie jednego z budzących pozytywne emocje bohaterów. Nie ma również co liczyć na wystrzeganie się brutalności – tej poprzez czyny zbrodniarza jest sporo, nosi ona również znamiona rytuału oraz charakteryzuje się specyficznym podpisem, wiec niemal od początku czytelnik może domniemywać, wraz z policją, kto stoi za śmiercią syna dygnitarza.
Niewątpliwy plus to tło czarnobylskie oraz rozległe, bardzo ciekawie przedstawione opustoszałe wioski i miasta i cała okolica reaktora jądrowego. Nieustanny niepokój budzi wysoki poziom radioaktywności, w którym przyszło bohaterom się babrać, jakby kat chodzący na wolności zapewniał zbyt mało emocji. Kolejnym atutem Jaskółek z Czarnobyla jest jej aktualność, czyli nawiązanie chociażby do obecnych wydarzeń na Krymie, dzięki temu fabuła nabiera wyrazistości i brzmi bardziej autentycznie.
Zgrabna akcja, konkretne dialogi, określone opisy, poprzez które autorka zaprasza nas do rozgoszczenia się w strefie zakazanej oraz może i nieduże, lecz nieustannie wyczuwane emocje, które pchają głodnego wrażeń czytelnika do przodu.