Śmierć oswajamy na wiele sposobów. Karina Bonowicz w „I tu jest bies pogrzebany” rozbraja jej potęgę i powagę śmiechem, którego nie można powstrzymać; czytając o perypetiach dwóch córek właściciela zakładu pogrzebowego.
Hipochondria Niny i obsesja Marii na temat starzenia to dwa rożne oblicza radzenia sobie z nieuchronnością końca żywota, z którym obie obcują bardzo bezpośrednio z powodu profesji taty.
Wszyscy bohaterowie tej napisanej w konwencji czarnego humoru powieści są zaburzeni i neurotyczni; przedstawieni w krzywym zwierciadle ironii wzbudzają naszą sympatię, gdyż czujemy, że autorka ich lubi i puszcza do nas za ich pośrednictwem oko.
„I tu jest pies pogrzebany” ma być rozrywką i nią zdecydowanie jest. Ten typ humoru do mnie przemawia i jestem pewna, że znajdzie wielu zwolenników, którzy sięgną po tę powieść po prostu dla chwili odprężenia.
Autorka udziela głosu bohaterom i dzięki temu możemy towarzyszyć Edwardowi, mężowi Marty i niespełnionemu pisarzowi w trudach pokonywania lęku przed wyjściem z domu i niemocy twórczej. Widzimy Martę, która codziennie dostrzega nową mikrozmarszczkę i stara się za wszelką cenę zachować młodość, przy okazji próbując sobie radzić ze swoim temperamentem, który nie może znaleźć ujścia, gdyż mąż pisze i nie można go rozpraszać. Obserwujemy nieromantyczny a paranoiczny rozwój romansu między Niną a jej lekarzem, co w przypadku jej obsesji na punkcie zdrowia doprowadza do sytuacji, przy których nie da się powstrzymać śmiechu.
Groteska i sarkazm, którymi ocieka ta powieść powodują, że czyta się ją bardzo lekko i z przyjemnością odnajduje nawiązania do naszej polskiej codzienności. Jedyne, co mogę zarzucić książce, to zabieg autorki polegający na pisaniu pewnych kluczowych słów wielkimi literami. Myślę, że jest to zbyteczne i dla mnie denerwujące, jakby podważające zdolności wychwycenia ironii przez czytelnika.
Nie mniej, „I tu jest pies pogrzebany” zapewnia rozrywkę i pozwala spędzić czas z zabawnymi bohaterami, którzy potrafią wywołać nawet salwy śmiechu.
Joanna Jurkiewicz