Hotel nomadów Cees’a Nooteboom’a przeczytałem w większości kilkanaście tysięcy metrów nad ziemią. Jak przystało na literaturę podróżniczą z najwyższej półki, zdecydowałem się zagłębić w jej lekturę właśnie w podróży. Gdzieś pomiędzy Poznaniem, Warszawą, Helsinkami i Bangkokiem. Nim się obejrzałem mój samolot wylądował na płycie lotniska, a ja w międzyczasie zwiedziłem Wenecję, Zurych, wyspy Aran, Japonię i znaczną część Hiszpanii.
Hotel nomadów to właściwie zbiór esejów, jakie autor popełnił od końca lat 80 ubiegłego wieku, m.in. dla prestiżowych magazynów podróżniczych, katalogów wystaw, pism literackich. 12 opowieści tworzy kalejdoskop refleksji autora poświęconych konkretnym miejscom na Ziemi. Są to refleksje bardzo osobiste, filozoficzne. Nie znajdziemy tu szerokich opisów przyrody, wskazówek turystycznych, porad obyczajowych charakterystycznych dla literatury podróżniczej. Więcej dowiemy się o konkretnych ludziach, np. o Don Miguelu – sędziwym, hiszpańskim listonoszu, który od kilkudziesięciu lat dostarcza pisarzowi korespondencję w jego letniej posiadłości. Nooteboom przedstawia nam pewien kolaż, dziennik z podróży, na który składają się drobne zapiski, cytaty z ulubionych autorów, teksty piosenek, wiersze, zdjęcia, urywki z gazet. Prawdziwy skarb pamiątek przywiezionych z różnych zakątków świata, mądrości, obserwacji, przemyśleń. Czasami są to rzeczy bardzo bolesne, jak zamachy terrorystyczne ETA w Hiszpanii, które autor opisuje z punktu widzenia filozofa. Nie brakuje jednak pamiątek pięknych i wzruszających: zimowych widokówek z Zurychu, czy pielgrzymki po kamiennych stopniach japońskich klasztorów. Wszystko osnute jest charakterystyczną dla pisarza nostalgią. Nawet opisy natury, wnętrz, ludzi czy zdarzeń wprawiają w zadumę, mówią o przemijaniu, o czasie, o tym, czego już nie ma.
Hotel nomadów Nooteboom’a nie jest zatem budowlą ze ścian, osadzoną w konkretnym miejscu. To hotel metafizyczny, zbudowany ze spostrzeżeń autora, jego własnych przemyśleń dotyczących polityki, społeczeństw, kultury. Pisarz ma w tym temacie, wiele do powiedzenia, bacznie obserwuje otaczającą go rzeczywistość, komentuje wiadomości telewizyjne, zbiera wycinki z gazet. Wszystko to potem pieczołowicie składa w jeden obraz, mozaikę refleksji. Jak prawdziwy architekt buduje swój hotel z poszczególnych elementów. Hotel, w którym podążając za Nooteboom’em pozostajemy tylko na chwilę. Wszak jest to miejsce dla nomadów, którzy mają tu przystanąć przed kolejną wyprawą, miejsce odpoczynku, ale też i miejsce autorefleksji, samotności. Warto się tu zatrzymać, w tym hotelu, jak w żadnym innym poznamy prawdę nie tyle o jego mieszkańcach, co o nas samych.
Eseje Nooteboom’a niekiedy nie należą do najłatwiejszych. Nie znając kontekstu politycznego, społecznego, zawiłości językowych, cytowanych autorów, można pogubić elementy podróżniczej mozaiki. Autor wcale nie ułatwia. Bombarduje czytelnika nieskończoną ilością epitetów, łamigłówek językowych i dialektów, poetyckich metafor. Czasami lektura wymaga uważniejszego skupienia, nie raz trzeba przeczytać kilka wersów ponownie, wrócić do początku rozdziału, odłożyć na później. Wszystko w Hotelu potrzebuje odpowiedniej kontemplacji, styl autora jest nieśpieszny, zmusza on niejako do wysilenia umysłu, spojrzenia w głąb sprawy. Dla nomady, chcącego tu zamieszkać może to być wyzwaniem, ale także przygodą. Nooteboom zaprasza go do swojej oazy, oferuje mu chwilę zatrzymania, przerwę w podróżowaniu, czas na zregenerowanie sił. Nie znajdzie on nigdzie lepszego miejsca.
Hotel Nooteboom’a jest jedyny w swoim rodzaju, bez wykrochmalonej pościeli, miękkich ręczników i wygodnych łóżek, za to pełen prawdziwych historii o świecie i o nas samych.
Danny Moore