"Miał w uchu jej głos i jej sposób dogadywania się ze słowami. Z czasem poczuł, że pewne wyrażenia z nim pozostaną, na zawsze będą jego częścią; na ogół zachowywał je dla siebie, bo nie pasowały do jego świata, nie mieściły się w szufladach, szamotały się pod jego skórą jak zwierzę w pułapce, łączyły się z jego podziemnymi wodami."
Zatrzymana słowami z Historii syna Marie-Helene Lafon myślę, z iloma osobami pozostały moje wyrażenia, ile ja mam w swoich podziemnych wodach czyichś "sposobów dogadywania się ze słowami". Zostajemy w ludziach zapachami, obrazami, dreszczem dotyku. Czasem bólem, czasami przyjemnością. Zostajemy głosem i tym naszym unikalnym sposobem łączenia słów, który pozwala wiedzieć, że to ty. Słowa nie są wieczne, mijają jak emocje, bo często są ich wyrazem, ale zostają w "podziemnych wodach" tych, którzy je usłyszeli i pływają, przelewają się, czasem leniwie przetaczając się po kamieniach, ale bywa że spadają wodospadem znaczeń i tworzą całe jeziora, słone morza i bezkresne oceany. Jakie strumienie burzy, a jakie koi mój język? W ilu pozostał taki mój ślad?
Ślad opowieści Lafon zostanie we mnie na długo. To surowa, prosta, napisana w powściągliwym stylu opowieść o dojrzewaniu, trudnych relacjach z rodzicami, nieobecnej matce i tragedii rodzinnej. Międzypokoleniowe traumy naznaczają tę literaturę swoim ciężarem, ale przecież jest w niej miejsce na nadawanie sensu, na odnajdywanie swojej niełatwej tożsamości, które daje nadzieję, że nie ma sytuacji, w których nie możemy dotknąć swojego człowieczeństwa z czułą uwagą.