Halo, policja, proszę przyjechać po pana Roberta A. Heinleina! Martwy od ponad trzydziestu lat? To nic, w sprawach o obrazę uczuć religijnych nie powinno być żadnej taryfy ulgowej! No dobra, nie ma co ukrywać: w porównaniu z wieloma współczesnymi powieściami Hiob. Komedia sprawiedliwości to ugrzeczniona krytyka religii. Czy w czasach brutalnego i prostackiego naśmiewania się z wszystkiego i wszystkich, inteligentna satyra ma jeszcze rację bytu? Pora się o tym przekonać!
Alex Hergensheimer to bogobojny mężczyzna, który wie, że Pismo Święte należy traktować nie tylko serio, ale przy tym i dosłownie. Jeśli z Biblii wynika, że świat powstał około 6 tysięcy lat temu, to tak jest i kropka! Czy istnieje lepszy kandydat do roli nowego Hioba? Poddawany kolejnym próbom, Alex poznaje Margrethe: duńską piękność i wyznawczynię Odyna. Niestety, przez swoją wiarę w skandynawskich bożków, dziewczyna nie ma szans na zbawienie. Wszelkie znaki wskazują przy tym, że niedługo nastąpi koniec świata i czas Sądu Ostatecznego; jeśli Alex nie zdąży nawrócić ukochanej, ta nie pójdzie z Hergensheimerem do Nieba. A jakiż jest sens przebywać w Raju, skoro nie ma w nim miłości twojego życia?
Hiob w wydaniu Heinleina nie musi zmagać się z chorobami czy utratą bliskich; zamiast tego Hergensheimer staje się tułaczem, który ledwo stanie na nogi, a już musi zaczynać wszystko od nowa. Jak to możliwe? Ano Alex wędruje pomiędzy światami, w których za każdym razem zmienia się nie tylko historia czy obyczaje, ale przede wszystkim waluta – tym właśnie sposobem każdy wcześniej zarobiony pieniądz staje się bezwartościowy. Do przeskoków niemal zawsze dochodzi w najmniej dogodnych dla bohatera momentach, nierzadko pozostawiając go dosłownie gołym. Jedyną pociechą jest stała obecność Margrethe, ale i przy niej Hergensheimer nie może odnaleźć pełni szczęścia – wszak kobieta nadal uparcie obstaje przy herezji, skazując się na potępienie!
Powieść Heinleina to satyra na twardogłowych fanatyków, którzy mając gęby pełne frazesów, jednocześnie szybko ulegają moralnemu rozprężeniu, gdy tylko nadarzy się ku temu okazja. W końcu sam Alex, choć żonaty, chętnie znajduje ukojenie w ramionach kochanki. Autor podważa też sens wielbienia Boga, który z taką lubością ciągle poddaje swoje stworzenie próbom wiary. W oczach Heinleina nie jest to nic innego, jak pozbawione celu dręczenie. Przez większą część powieści krytyka ta przemycana jest w sposób nienachalny i inteligentny; aż szkoda, że w końcówce pisarz porzuca ten styl na rzecz jawnych kpin i oskarżeń.
Hiob. Komedia sprawiedliwości z całą pewnością nie jest dla osób, dla których czytanie książek powinno być niczym orka na ugorze. Amerykański pisarz znany jest z dość łatwo przyswajalnego stylu, gdzie dialogi, płynność akcji i oszczędność w opisie, stawiane są na pierwszym miejscu. Hioba czyta się błyskawicznie, a przystępność wcale nie oznacza spłycenia fabuły. Heinlein doskonale rozumiał, że wartościowa literatura ma z jednej strony bawić, a z drugiej nieść ze sobą ważne przesłanie. W końcu jedno wcale nie wyklucza drugiego, prawda?
Książka stanowi dowód na to, że można krytykować nielubianą opcję religijną i polityczną z humorem i klasą, jednocześnie skłaniając czytelnika do refleksji. Aż dziw, że współczesnym artystom tak ciężko przychodzi osiągnięcie podobnego efektu.