"Gustaw Holoubek. Wspomnienia z niepamięci", Gustaw Holoubek, Marginesy 2009
Biografie, a tym bardziej autobiografie mają to do siebie, że są obarczone marginesem bezwstydu. Bo skoro już ktoś podjął się arcytrudnego zadania pisania o sobie samym, oznacza to, że najwidoczniej uznaje się za osobę, której życiorys i koleje losu winien poznać cały świat. Siłą rzeczy graniczy to z megalomanią czy (nie zawsze właściwie uzasadnionym) poczuciem własnej wyjątkowości. Stąd też w ramach tego gatunku większość dokonań niestety nie zasługuje choćby na najmniejszą uwagę ze strony czytelnika, w myśl mądrej zasady, iż życie jest zbyt krótkie, by trwonić czas na czytanie złych książek. Szczęśliwie i od tej reguły istnieją wyjątki. Jednym z nich są niewątpliwie Wspomnienia z niepamięci Gustawa Holoubka – krakowskiego aktora, później także reżysera i dyrektora teatrów, laureata wielu cennych nagród i odznaczeń za osiągnięcia w sferze polskiej kultury.
Wobec tego rzecz mogłaby być o aktorstwie właśnie. O tym jak wypracowywał się sceniczny warsztat, rozumienie sztuki, pojmowanie słowa mówionego i jego ekspresja na zewnątrz. O tym jak to teatr, a potem film ukształtowały człowieka i zdeterminowały jego sposób widzenia świata. O tym, jak wygląda życie rozpoznawalnego aktora, męża trzech żon i ojca trójki dzieci. Nic bardziej mylnego. Holoubek w swoich wspomnieniach poszedł w zupełnie inną stronę. Z książki dowiemy się jak ciepła była atmosfera rodzinnego domu Gustawa (Ciężar snu opada tak nagle, jak gwałtownie zdarta zasłona z czarodziejskiego lustra, i widzi się wszystko w ostrości jednoczesnej wszystkich planów. Włochatego konia na biegunach, ciepłą puszystość dywanu, przejrzystość firanek, śpiące jeszcze okna domu naprzeciwko, graficzną suchość zmarzniętych wokół niego drzew), jak wyglądało tzw. przysposobienie wojskowe w krakowskim Gimnazjum do którego uczęszczał (Rozróżniamy różne gazy. Trujące. Duszące i żrąco-parzące. Do żrąco-parzących zaliczamy: luizyt i iperyt. A więcej wam nie powiem, bo i mi się nie chce.), jak swoje piętno odcisnęła na młodym człowieku zawierucha wojenna (Zjedliśmy tam dwa koty i psa. Naprawdę. Nie było innej rady.), jak kształtowały się jego młodzieńcze przyjaźnie (Skąd oni się wszyscy wzięli-nie wiem, a może nie pamiętam, ale kto z nas może ściśle odtworzyć okoliczności, w których w tym wieku odnajdywał przyjaźń i miłość. Byli znikąd, jak przypadek, jak znaleziony w śniegu pierścionek.) i co jego zdaniem tak naprawdę liczy się w życiu (Ilekroć jestem świadkiem dywagacji o jedzeniu, a teraz wypełniają one większość spotkań towarzyskich, nie mogę się wyzbyć współczucia dla tych wielbicieli francuskiej, włoskiej czy węgierskiej kuchni, którzy w ich smaku dopatrują się szczytu wykwintu i wyrafinowania. Biedni. Nie byli nigdy z nami w Lanckoronie. Wiecie, co to jest jajecznica na śniadanie, z jajek, z których każde ma czerwone żółtko, przegryzana gorącym jeszcze wiejskim chlebem o chrupiącej skórce z masłem zrobionym w domu, jedzona wspólnie z ogromnej patelni umieszczonej na środku stołu, na obrusie haftowanym w kolorowe polne kwiatki? Czy wiecie, jak wtedy smakuje ciepłe mleko prosto od krowy z rannego udoju? […] Jest taki stan ducha, który nazywamy błogością. Trudno go zdefiniować. Kojarzy się trochę z lenistwem, ale z lenistwem wiążą się wyrzuty sumienia z powodu bezczynności, straty czasu. Błogości one nie dotyczą. Przeciwnie. To swoiste uczucie nieważkości, obezwładnienia, chciałoby się przedłużyć jak ładny sen, jak coś, co uwalniając nas od wszelkich obowiązków, niczym nie grozi, nie pociąga za sobą żadnych konsekwencji. Jest więc bliskie szczęśliwości).
Wspomnienia pisane z niesłychaną prostotą, wdziękiem i ujmującą skromnością. Czytając, ma się wrażenie, że jest się słuchaczem zwykłej opowieści o rzeczach błahych i przyziemnych, lecz to tylko pozory. Podskórnie odczuwa się bycie powiernikiem niezwykłych tajemnic i sekretów na temat tego co ważne, choć na co dzień głęboko ukryte. A wszystko to okraszone soczystymi anegdotami, niebanalnymi przemyśleniami i fotografiami z rodzinnego albumu aktora. Człowieka, który udowodnił, że Edward Stachura nie pomylił się pisząc, że:
Życie to nie teatr - ja ci na to odpowiadam.
Życie to nie tylko kolorowa maskarada.
Życie jest straszniejsze i piękniejsze jeszcze jest.
Wszystko przy nim blednie, blednie nawet sama śmierć.
Anna Solak