Niestety, wygląda na to, iż twórczość Johna Steinbecka kocham miłością czystą, bezgraniczną i absolutnie nieobiektywną. Dlatego jeśli czytacie ten tekst po to, żeby się dowiedzieć, czy warto wydać pieniądze na "Grona gniewu", to darujcie sobie dalszą część. Tak, warto. Zdecydowana większość pisarzy nawet nie zbliża się do poziomu reprezentowanego przez autora "Gron...", więc nie wiem w ogóle, nad czym tu się jeszcze zastanawiać. Gdyby zaś przyszło mi recenzować kolejne pozycje amerykańskiego noblisty, a wy jakimś cudem na nie natraficie i zapamiętacie moje nazwisko, to również będziecie mogli w ciemno założyć, że będę się rozpływać w zachwycie nad geniuszem Steinbecka.
I w sumie na tym mógłbym zakończyć, ale ponieważ nie wypada tak po prostu napisać "kupujcie" i odejść zadowolonym z samego siebie, pomęczę was jeszcze trochę.
Tak się szczęśliwe składa, iż nadal mogę pobierać zniżki studenckie. Tańsze bilety do kina i na przejazd pociągiem, autobusem, lub tramwajem – prawie same plusy wynikają z posiadania legitymacji studenckiej. Prawie, bo niestety by utrzymać ten stan, od czasu do czasu człowiek musi przejść się na jakieś zajęcia i stracić bezpowrotnie kilka jakże cennych godzin z życia. O prawdziwym nieszczęściu możemy mówić, gdy trafimy na wykład lub ćwiczenia dotyczące takich słów jak "wolność, sprawiedliwość, wolny rynek, własność" itd. - wtedy to bowiem uaktywniają się młodzi kapitaliści spod sztandaru Janusza Korwina Mikke. Kimże są ci bojownicy o lepsze, nie-socjalistyczne jutro? Większość z nich nigdy nie zarobiła grosza, ale są silnie przekonani o nadrzędnej wartości ciężkiej pracy. Niesprawiedliwe traktowanie przez przełożonego? Pracownik winien, na pewno się obijał. Ktoś jest biedny i nie powodzi mu się w życiu? Leń, nierób, liczy na zapomogę! Własność prywatna? Ach, święte prawo własności prywatnej! To nic, że posiadać to oni mogli co najwyżej własnego iPoda i ciuchy, które mieli na sobie, bo przecież w przyszłości będą zakładali na pewno własne niesamowicie dochodowe interesy, które nigdy, przenigdy nie upadną.
(Rzecz jasna nie chodzi mi o ludzi, którzy zamiast wycierać sobie gębę ładnie brzmiącymi słowami, faktycznie zakasali rękawy i spróbowali coś zrobić. Ci jednak rzadko kiedy się odzywają, wiedząc już, że świat nie jest tak czarno-biały)
Młody kapitalista-student, przeważnie jest tak samo śmieszny jak nawołujący do poszanowania praw ubogich lewicujący syn bogacza, który na marsze oburzonych podjeżdża swoją wypasioną furą.
Młody kapitalista-student znienawidziłby "Grona gniewu" już po kilku pierwszych rozdziałach. Oto bowiem musiałby zmierzyć się z historią rodziny Joadów, ubogich farmerów z Oklahomy, którzy – wobec długów i bycia wyrzuconymi z własnego pola przez bank – wyruszają na zachód, w stronę Kalifornii, gdzie, jak głoszą ulotki, pracy nigdy nie braknie a ludziom żyje się tam dostatnio i szczęśliwie. Na miejscu okazuje się jednak, iż opis ten znacząco odbiega od rzeczywistości. Nienawiść Kalifornijczyków wobec przyjezdnych, chciwość i pazerność właścicieli ziemskich, wyzysk, głód, brutalność policji – Joadowie wkrótce przekonują się na własnej skórze, jak nisko człowiek może upaść, jeśli chodzi o traktowanie biedniejszych i słabszych.
"Grona gniewu" to Steinbeck zaangażowany, opowiadający się jasno i wyraźnie po jednej ze stron konfliktu. Żadnej polemiki, rozważania poszczególnych argumentów, starania się, by ukazać racje wszystkich zainteresowanych. Nie, Ameryka lat 30. XX wieku w opinii noblisty jest światem o czytelnym podziale na złych bogaczy i prześladowanych, doprowadzonych do nędzy farmerów i robotników. Ci ostatni są zawsze pełni szczerych intencji, a jeśli nawet czynią źle, to wyłącznie w wyniku manipulacji kapitalistów i będącej na ich usługach policji. Wyczuleni na tego typu wątki polityczne i społeczne będą więc oceniać powieść wyłącznie pod tym kątem. Zwolennicy wolnego rynku wyśmieją "Grona...", lewica (ale ta nie zajmująca się prawami mniejszości, aborcją, świeckim państwem itd.) skona z zachwytu.
A ja, moi drodzy, gwiżdżę na światopogląd i rozkochuję się w "Gronach gniewu" jako smutnej historii o tym, jak człowiek człowiekowi na ziemi potrafił zgotować piekło. O rodzinie, dla której warto i należy utrzymywać się za wszelką cenę na powierzchni. O woli do życia, nadziejach, prostych marzeniach i uporze, niezgodzie na to, by się poddać. O godności. I przede wszystkim o gniewie, który niczym biblijny potop, wreszcie nadejdzie i zmyje grzechy tego świata... Gdy mężczyźni wracali do obozu po całym dniu bezowocnego poszukiwania pracy, a następnie gromadzili się po ciemku i wspólnie starali się znaleźć jakieś rozwiązanie z ciężkiej sytuacji, czułem ich narastającą bezradność i wstyd, gdyż zawiedli jako głowy rodziny, pozwalając, by ich dzieci i żony chodziły głodne. Razem z nimi miałem ochotę usiąść i zapłakać, zasnąć i nigdy się już nie obudzić... Ile powieści w życiu potrafiłoby zrobić z człowiekiem coś podobnego, no słucham?
Mimo wszystko przyznam, iż "Grona..." jednak nie dorównują "Na wschód od Edenu". Bzdurny to zarzut, albowiem ta druga pozycja w moich oczach już dawno urosła do miana powieści kompletnej, w której nie zamieniłbym ani jednego słowa i ciężko oczekiwać od autora, by za każdym razem dostarczał mi równie potężnego uderzenia. Wcześniejsze zaś dzieło Steinbecka to tylko – i aż – świetnie opowiedziana historia, gdzie jednak nie zawsze wszystkie elementy układanki do siebie pasują, a niektóre sceny, dialogi i opisy wydają się służyć wyłącznie zwiększeniu objętości tekstu.
"Grona gniewu" to pozycja absolutnie obowiązkowa. I nawet jeśli ktoś przeczyta tę recenzję i zechce przezwać mnie od lewackiego psa – proszę bardzo. Mam to gdzieś i dalej robię swoje, wspierając po prostu kawał cholernie niesamowitej literatury.
Amen.
Michał Smyk