Miłość matki i córki jest chyba jedną z trudniejszych zależnością często obcych sobie osób, skazanych na siebie przez nigdy do końca nieodciętą pępowinę. Miłość Soffi i Rose jest do tego jak topór. Tnie bardzo głęboko. Zostawia blizny jak po oparzeniu meduzy i jest oszczędna w słowa, które można amputować jak nogę. Rose, czyli matka, cierpi na trudny do zdiagnozowania paraliż kończyn. Nie wiadomo czy to wymysł jej umysłu, psychiczna blokada czy rzeczywiście poważna choroba. Sofia to owoc jej małżeństwa z Grekiem, który porzucił je obie, gdy tylko odziedziczył pokaźny majątek. W spadku pozostawił tylko trudne do wymówienia nazwisko – Papastergiadis. Okaleczone swą miłością, nijakie w zachowaniu matka i córka przybywają do południowej Hiszpanii, aby w bardzo drogiej klinice pewnego lekarza-znachora wyleczyć dolegliwości Rose. Ich pobyt to zapach olejku z cytroneli, który ma odstraszać komary, przeraźliwy skowyt uwięzionego psa, jedwab kojący oparzenia po meduzach i właśnie mnóstwo meduz. Meduzy, których ilość w morzu zmusza do alarmu. To pobyt, który ma odciąć pępowinę i rozwinąć Sofię, nadać jej właściwości, z których dziewczyna jest do tej pory odarta. Z wykształcenia antropolożka, pracująca w kawiarni, powłócząca nogami, żeby dopasować się do matki. Pulchna i leniwa – jak mówi o niej jej własna matka, a jej słowa stają się jej lustrem, za którym cały czas się chowa. Rose jest jej tarczą, która osłania ją przed koniecznością zbudowania własnego życia i własnej osobowości. Matka to jej zawód, ale nie może go sobie wpisać w formularz.
Gorące mleko to dowód na siłę języka, który tak jak miłość Soffi do matki – tnie bardzo głęboko. Krótkie, metaforyczne zdania, wydobywające się z pierwszoosobowej narracji Sofii. Opis otaczającego ją świata, który powoli zaczyna ją wypełniać, prozaicznych czynności, które pozwalają jej wyjść z izolacji. W pełni zasłużona nominacja do Man Booker Prize. Kawał dobrej literatury rozwarstwiającej myśli i zbijającej je z powrotem w gorzko-słodkie postrzeganie rzeczywistości.