„Sa me amala oro khelena
Oro khelena, dive kerena
Sa o Roma daje
Sa o Roma babo babo
Sa o Roma o daje
Sa o Roma babo babo
Ederlezi, Ederlezi
Sa o Roma daje (…)”
To będzie opowieść o miłości, smutku i śmierci. O miłości banalnej, stricte filmowej, takiej kiedy to nieokrzesany chłopak z wielkimi marzeniami zakochuje się w najpiękniejszej dziewczynie w mieście, ale oczywiście nie od początku mogą być razem, ponieważ akcja musi porywać widza, muszą być przeszkody, ukryte niuanse i inni mężczyźni, ażeby to wszystko mogło zakończyć się happy endem. Tłem są polityka i historyczne przemiany, a cała historia nie kończy się jednak po amerykańsku, ponieważ jedynym prawdziwym zakończeniem jest zawsze śmierć, mimo tego, że jak mawiają bohaterowie tejże opowieści: „śmierć to tylko niepotwierdzona pogłoska!”[1]
Wszystko zaczyna się od zdania „W 1961 roku Jurij Gagarin poleciał w kosmos, a ja poszedłem do szkoły”[2], a po nim następuje już tylko łapczywe przerzucanie kartek z ciągłym poczuciem żalu i smutku, że ta ostatnia będzie oznaczać koniec. Emir Kusturica napisał autobiografię, która jest iście filmowa. Czyta się ją jak dobrą powieść, przeżywa momenty szczęścia oraz rozpaczy wraz z głównym bohaterem, a w głowie nieprzerwanie krąży myśl, że całkiem dobry byłby z tego film.
„Gdzie ja jestem w tej historii” przenosi czytelnika na sarajewskie ulice, gdzie staje się uczestnikiem codziennego, ulicznego życia, połączonego z ważnymi przemianami politycznymi na Bałkanach, które koniec końców prowadzą do rozpadu Jugosławii. I gdzieś pomiędzy słuchaniem dywagacji o marszałku Tito, a obserwowaniem miasta ze szczytu zamieszkiwanej przez Cyganów Goricy, dorasta Emir – chłopak, który marzy o byciu reżyserem. Jego marzenie spełni się oczywiście z nawiązką – praska Akademia Sztuk Scenicznych, współpraca oraz przyjaźń z Johnnym Deppem czy prestiżowe nagrody, jak chociażby Złota Palma czy Złoty Niedźwiedź – te fakty znane są już każdemu miłośnikowi kina Kusturicy. I podobnie jak oglądanie filmów Kusturicy, tak samo czytanie jego autobiografii jest czystą ucztą bałkańską, z pobrzękującą w głowie muzyką Bregovica i lejącą się strumieniami śliwowicą.
Marta Kosicka