Była sobie uboga i pracowita dziewczyna, która marzyła o tym, że jej życie odmieni niebiańsko przystojny i piekielnie bogaty książę na białym rumaku, bądź w czerwonym ferrari lub też w prywatnym odrzutowcu. Ów samiec-alfa zagra dla niej na lirze, powali celnym wierszem, ewentualnie przywiążę do łóżka i wysmaga pejczem. Literatura zna tysiące takich historii, które mimo, iż pisane na jedno romantyczne kopyto, przy odrobinie szczęścia i odpowiedniej promocji czynią ich twórców krezusami. Sylwia Siedlecka, w swej debiutanckiej powieści sięga po powyższy zgrany i wytarty motyw, umieszczając go w prowincjonalnych Strzałkach, gdzie „nie ma zabytków, fabryki z obcym kapitałem, gdzie nikt znany nigdy się nie urodził”
Ona - Liza, pracująca na stacji benzynowej córka byłej śpiewaczki estradowej
On - Arek, delikatny handlarz żywcem, dziedzic fortuny mięsnej, w jego ubojniach, plasterkowniach i chłodniach pracuje pół miasta
Okoliczności - mało romantyczne. Miejski książę najpierw kupuje u swej przyszłej wybranki benzynę i „kolę”, potem rozjeżdża jej otyłego i łysego psa-prosiaka, wreszcie zabiera do kina samochodowego na starym kempingu, gdzie zamiast popcornu kupuje się piwo z beczki oraz prezerwatywy.
Trzeba było działać. Liza wstała, weszła do swojego pokoju, otworzyła szafę i zdjęła z wieszaka sukienkę, czerwoną i sztywną jak papier pakowy. Najtańszy materiał, kolor światła stop na przejściu dla pieszych, wycięty dekolt i plecy wykrojone w literę V. Było trzy tygodnie po wizycie Arka na stacji benzynowej i nawet nie pomyślała o tym, że wygląda jak dziwka. Połyskliwość, jaskrawe barwy to był świat, w jakim się wychowała, takie rzeczy nosiła matka, nawet teraz, po zejściu ze sceny, wkładała szlafroki obszyte złotą lamówką, do pantofli domowych na wysokim obcasie. Ale przede wszystkim Liza chciała się odróżnić się od tamtej siebie ze stacji benzynowej, od siebie pachnącej parówkami obracającymi się na elektrycznym ruszcie i cytrynowym wunderbaumem, który wisiał nad ladą i zawsze zaczepiał o jej włosy, kiedy ktoś otwierał drzwi i robił przeciąg.
Autorka już w opowiadaniach wydanych w zbiorze pt. Szczeniaki zwróciła moją uwagę swym świetnym piórem i niesamowitymi (w tradycyjnym znaczeniu tego słowa) postaciami wychodzącymi spod jej pióra. Wtedy byli to bracia syjamscy, cyrkowe karły, bezstope dzieci czy martwe noworodki. Tym razem do autorskiego gabinetu osobliwości dołączył rumuński właściciel kempingu ze względu na różnokolorowe odrosty zwany Ośmiornicą, bezwłosa matka w ostrym makijażu oraz najbardziej zapadający w pamięć kilkulatek bez twarzy. Chłopiec ukrywający swe kalectwo pod maską Batmana, zwany „pieszczotliwie” przez matkę Pokraką. Najmocniej jednak oddziałuje na czytelnika atmosfera prowincjonalnej dziury zamieszkałej przez pozbawionych sensu życia i jego atrakcji mieszkańców. Tu następca tronu w Mięs-Polu to ktoś na kształt księcia Williama, tu darmowy bigos na festynie to atrakcja sezonu.
Maciej Kuhnert