Zastanawialiście się kiedyś, co się dzieje z ostatnią ocalałą, gdy już przebrzmi cała wrzawa wokół niej? Lynnette Tarkington doskonale to wie, jest jedną z nich. Tyle że pojawia się ktoś, kto chce dokończyć spapraną robotę. Ktoś, kto obrał za cel wszystkie ostatnie ocalałe. Zaczyna się polowanie...
Na początku dostajemy portrety psychologiczne osób, w tym przypadku kobiet, które przeżyły ogromną traumę i opis tego, w jaki sposób sobie z nią poradziły... lub nie. Lęki, fobie, skłonność do uzależnień, ciągły strach i obawa, że spotka cię to po raz kolejny.
"Bądź uważna, bądź świadoma, patrz na buty, nie rób głupot, nie daj się zabić. Granicę między paranoją a niedostateczną ostrożnością przekracza się tylko raz".
Tylko zastanawiam się ile w tym wszystkim autentyzmu...
Powieść Final girls. Ostatnie ocalałe powstała z sentymentu autora do slasherów z lat 70. i 80., i uważam, że to świetny materiał na film, książka za to wypada średnio. Chaos, dramatyzm, pęd, brutalność – wszystko odpowiednio wyeksponowane i przerysowane, ma wzbudzić w nas skrajne emocje, i owszem w moim przypadku była to głównie frustracja. Za dużo efektów specjalnych, które świetnie wypadają na ekranie, w przypadku książki zawiodły. Przerost formy nad treścią, spowodował, że fabuła i zachowania bohaterów stały się dla mnie mało wiarygodne, a momentami nawet nielogiczne. Zbyt wiele tu elementów, które wymagają od czytelnika lekkiego przymrużenia oka i spoglądania na wszystko przez palce.
Lektura nie dla mnie, ale jeśli powstałby film, to chętnie zerknę.