Niespodziewany sukces "Ślepowidzenia" stanowił swego czasu niezły pretekst do rozpoczęcia dyskusji nad obecnością gatunku hard-sf na polskim rynku wydawniczym. Wielu zastanawiało się, dlaczego to właśnie książka Petera Wattsa tak mocno u nas namieszała, błyskawicznie znikając z księgarnianych półek, osiągając zawrotne ceny na popularnym serwisie aukcyjnym, oraz zgarniając wszelkie możliwe nagrody dla powieści zagranicznej. MAG-owska "Uczta Wyobraźni" chyba nie doczekała się później równie popularnego tytułu, a przecież w ramach tej serii ukazało się kilka naprawdę świetnych rzeczy. Niestety, nazwisko Kanadyjskiego pisarza nie zdołało uratować Ars Machiny, wydawcy "Trylogii ryfterskiej", choć akurat sam Watts sprzedawał się ponoć bardzo dobrze.
Wygląda więc na to, że "Echopraksja" - bezpośrednia kontynuacja "Ślepowidzenia" - skazana jest na sukces. I w sumie bardzo dobrze, bo choć poziomem ostatnia powieść Kanadyjczyka nieco odstaje od swojej słynnej poprzedniczki, to o rozczarowaniu w żadnym razie mowy być nie może.
Minęło kilka lat od czasu, gdy ziemskie niebo zostało rozświetlone przez obce satelity. Wkrótce po tym wydarzeniu w swoją straceńczą misję wyruszył "Tezeusz", po którym słuch szybko zaginął. Daniel Bruks - biolog, człowiek stroniący od wszelkiej technologicznej ingerencji we własne ciało - chcąc uciec przed oskarżenia o spowodowanie biologicznego kataklizmu, pod pretekstem prowadzenia badań naukowych ukrywa się na pustyni położonej w Oregonie. Bezpieczny azyl wkrótce przemieni się w arenę walk pomiędzy Zakonem Dwuizbowców a zbiegłą z laboratorium wampirzycą , zaś Daniel zostanie zmuszony włączenia się do gry, w której nic nie jest takie, jakie wydawało się na początku.
Jeden z wątków "Ślepowidzenia" dotyczył niemożliwości zrozumienia i nawiązania dialogu między człowiekiem a przedstawicielami obcej cywilizacji. W "Echopraksji" Watts kontynuuje ów temat, wprowadzając jednak jedną, bardzo istotną zmianę. Tym razem to tzw. Dwuizbowcy, post-ludzie potrafiący łączyć swoje umysły w jedną, zbiorową samoświadomość, pełnią rolę siły, której zrozumienie przekracza możliwości głównego bohatera. A przecież Danielowi coraz trudniej przychodzi dogadanie się i z innymi towarzyszami, korzystającymi z wbudowanych w ich ciała usprawnień. Czy wciąż możemy o nich mówić jako o istotach ludzkich? Może korzystanie z zaawansowanej technologii, wirtualnych interfejsów sterowanych ruchem gałki ocznej, możliwość przyswajania tysięcy stron wiedzy w ułamku sekundy w tak istotny sposób zmieni nasz sposób rozumowania, iż ludźmi będziemy już tylko z nazwy? Watts stawiając kolejne pytania każe nam się zastanowić nad rolą człowieka wobec nieuchronnego rozwoju, wątpiąc przy tym, czy w konfrontacji z postępem zdołamy zachować własną tożsamość.
Bardzo mocną stroną "Echopraksji" jest sposób, w jaki Watts skonstruował powieściowy świat. Nie uświadczymy tu tego, co tak bardzo irytuje mnie w wielu polskich opowiadań SF, mianowicie popisywania się na siłę własną wyobraźnią: wrzucania do historii wszelkiego typu szpanerskich wynalazków, absurdalnych koncepcji, bzdurnej nowomowy. Wizja przyszłości zaprezentowana przez Kanadyjczyka w niczym nie przypomina śmiesznego snu geeka. Tu cała otoczka SF stanowi ważne, ale nadal wyłącznie tło dla poruszanych przez Wattsa tematów: prócz wspomnianej wcześniej ewolucji ludzkiego gatunku, ciekawie prezentuje się wątek dotyczący relacji między religią a nauką, a także tego, jak ta druga zbyt często traktowana jest w sposób bezkrytyczny i bezrefleksyjny. "Echopraksja" to także opowieść o wiecznej zmianie, rzeczywistości tak bardzo skomplikowanej, iż jednoznaczne stwierdzenie, co jest prawdą, a co tylko ułudą, zdaje się przekraczać nasze skromne możliwości poznawcze. Prawda wydaje się więc być dla człowieka nieosiągalna.
"Ślepowidzenie" - a w dużej mierze także i "Rozgwiazda", czyli pierwszy tom "Trylogii ryfterów" - bardzo wiele zyskiwało dzięki perfekcyjnie wywołanemu klimatowi zaszczucia i ciągłej niepewności, w jakiej żyli powieściowi protagoniści. "Echopraksji" nieco w tym zakresie brakuje i to właśnie w tym dostrzegam największy regres w stosunku do wcześniejszej części. Tym razem sporo czasu spędzimy poza ciasnymi korytarzami statku kosmicznego, a i przecież tajemnicza natura obcej cywilizacji została już wcześniej nieco rozjaśniona. Trochę szkoda, mimo to nie ma co głośno lamentować, bo i tak nie jest w tej kwestii tak źle: to wciąż mroczna, klimatyczna opowieść, zdolna wpędzić nas w depresyjny ciąg zakończony miarowym waleniem głową o blat biurka.
Właściwie dalsze rozpisywanie się nie ma już sensu. Dobrej, twardej SF nigdy za wiele, zaś nazwisko Watts na okładce książki to obecnie gwarancja najwyższej jakości. "Echopraksja" to powieść wartościowa, dająca intelektualnego kopa, wciągająca i przerażająca zarazem.
Wypada teraz tylko cierpliwie czekać na trzecią - nieuniknioną - część tej fascynującej serii.
Michał Smyk