Mam swoją małą ogrodową dżunglę. Jestem z niej dumna i z przyjemnością spędzam czas w otoczeniu kwiatów, traw i niezidentyfikowanych zapylaczy. Z radością przeczytałam więc książkę pełną przyrody i wiary w to, że nawet drobne kroki ku poprawie klimatu się liczą.
"Chyba niewiele jest bardziej 'zielonych zajęć' niż ogrodnictwo. Uprawa kwiatów i warzyw to zdrowy, absorbujący i terapeutyczny sposób spędzania czasu, zapewniający nam wolne od toksyn, pożywne i wytworzone na miejscu produkty, a przy okazji pozwalający przeżyć ogromnej ilości żywych stworzeń".
Czytając takie słowa w Dżungli w ogrodzie. O dzikiej przyrodzie wokół nas Dave'a Goulsona poczułam aż fizyczną przyjemność, którą zawsze odczuwam także jedząc wyhodowane ogórki czy pomidory. Szczególnie, że nie sialiśmy ich w tym roku – po prostu wyrosły same, ku naszemu zdziwieniu, na kompoście, a my jedynie te sadzonki umieściliśmy w odpowiednich miejscach.
"Jeśli zależy wam na pozostwieniu swoim wnukom zdrowej planety, to czasy wyjść do ogrodu i kopać".
Trochę marszczyłam brwi na pomysł, by jeść potrącone zwierzęta, co zresztą w Polsce jest niezgodne z prawem, ale nie da się zaprzeczyć faktom, iż jest to bardzo w duchu zero waste. Inne idee czytałam jednakże z zapartym tchem i biorę je pod uwagę, gdy zajmuję się swoim zielonym zakątkiem. To książka pełna nadziei i prawdziwej miłości do naszej planety.