"Dziewiąty koszmar", Graham Masterton, Albatros 2011
Kolejny koszmar
Graham Masterton, obok Stephena Kinga i Clive’a Barkera jest jednym z moich ulubionych pisarzy grozy. Dostając nowe powieści wyżej wymienionych, wiem, że mogę się spodziewać odlotu na trzeźwo. Zawsze wchodzę w przerażający świat, różnego rodzaju dewiacji i sadystycznego znęcania się nad bohaterami. Po twórcy „Manitou” oczekuję również przejścia do miejsca, w którym, prócz wszystkiego, co wymieniłem dominują dewiacje seksualne. Do tej pory broniłem się jak mogłem, przed serią „Wojownicy nocy”. Zostałem jednak zmuszony, w pewnym sensie, do zakupienia niedawno wydanej książki „Dziewiąty koszmar”. Było to dość przyjemne rozczarowanie.
Przygrubawy taksówkarz odwozi klientkę do hotelu Griffin House, w którym jak się okazuje wydarzyło się coś złego. Nie wie on jeszcze, że niedługo z przypadkowo poznaną kobietą, zaprzyjaźni się, ale nie w sposób, w jaki by tego chciał. Springer kompletuje ekipę wojowników nocy, którzy będą musieli zmierzyć się z psychopatycznym bratem Albrechtem. Ten to zakonnik, po nałożeniu na niego klątwy papieskiej, postanowił uciec do świata snu, gdzie tworzy swój, własny cyrk z okaleczonymi postaciami. Kierowca, wraz z pasażerką i kilkoma innymi osobami, stoczy serię ciekawych, psychodelicznych pojedynków, zarówno z eks-braciszkiem, jak i Mago’iem Verde, psychopatycznym mordercą, magikiem, przebranym za klauna.
Mamy klimat niepokoju i bardzo ciekawie zbudowane napięcie. Z wiadomych względów, prawdziwa akcja, może się rozgrywać tylko w świecie snu, więc z utęsknieniem czekamy, aż postacie pójdą spać. W tym czasie dostajemy, ten wspomniany wcześniej odlot. Wszystko może się wydarzyć. Cierpienia i transplantacje części ciała bohaterów cyrku, nie mają granic. Niektóre rzeczy, nawet mnie zabolały. Wszystko podane w ciekawej formie językowej.
Nie trzeba być znawcą czegokolwiek, aby zrozumieć tą powieść. Pisana jest językiem dostępnym i prostym, tak jak większość tworów Mastertona. Nie mamy czasu na zastanawianie się, gdyż najważniejsza jest akcja, która ciągle jest parta do przodu. Czyta się naprawdę przyjemnie i szybko.
To były zalety, teraz wady. Pisząc to moje serce krwawi. Kocham twórczość tego człowieka i nie spodziewałem się, że kiedykolwiek będę musiał powiedzieć coś negatywnego na jego temat. Odnoszę wrażenie, że Graham Masterton stał się grzeczniejszy, bardziej poważny i łagodniejszy. Brakowało mi elementów seksu, tak przecież przez niego lubianych. Wystarczy wspomnieć „Wyklętego” i seks z duchem, którego opis naprawdę pobudzał. Tutaj tego nie ma, jest pewne zabarwienie erotyczne, związane z umiejętnościami jednej z bohaterek, ale to nie to samo. Jeśli chodzi o zakończenie to, szczerze mówiąc schowałem głowę w poduszkę i kwiliłem. Pisarz, który częstował nas sadystycznymi transplantacjami, różnego rodzaju dewiacjami, nagle kończy swoją powieść, sceną jak z Disneya. Tęczą można było rzygać.
Pomimo kilku wad, warto sięgnąć po tę książkę. Spotykamy się z zupełnie innym obliczem twórcy „Obiektu seksualnego”. Podejrzewam, że fani serii będą we mnie rzucać kamieniami, w końcu to ich ukochani bohaterowie. Bardzo proszę o wybaczenie. Doczytam resztę serii i może zmienię zdanie, ale na razie, nie jest to ten sam Masterton, którego twórczość uwielbiam.
Rafał Christ