Dziewczyna z konbini to jedna z tych książek, które objętościowo są niewielkie, ale niosą z sobą bardzo dużo treści.
Keiko Furukura ma trzydzieści sześć lat i pracuje w konbini, czyli niewielkim sieciowym sklepie, otwartym dwadzieścia cztery godziny na dobę. I pomimo tego, że Keiko nikomu nie wadzi, pracuje, mieszka spokojnie sama, to nie wpisuje się odpowiednio w normy społeczne. Dlaczego? Bo mając prawie czterdzieści lat pracuje dorywczo w sklepie i jest sama, to znaczy nie ma męża ani dzieci.
I to jest jeden z najciekawiej opisanych wątków w tej niewielkiej książce – presja społeczeństwa. Szczególnie znamienne są tu dwie sceny – gdy Keiko spotyka się z koleżankami, które nie rozumieją dlaczego nadal jest sama, więc kobieta musi uciekać się do kłamstwa, że to ze względu na problemy zdrowotne nie zaszła nigdy w ciążę. A druga, podczas grilla, kiedy to Keiko jest traktowana jak trędowata bądź wręcz wyśmiewana tylko dlatego, że nie ma partnera lub stałej pracy. Bo wg większości społeczeństwa tylko rodzina lub kariera oznaczają, że jesteś normalny i że wiesz, co zrobić ze swoim życiem. Że jesteś taki, jak inni. „Stara” panna z pracą dorywczą jest więc co najmniej dziwadłem, które trudno zrozumieć, na które patrzy się jak na „dziwaczne zwierzę”, ale od którego lepiej jest się trzymać z daleka.
Sama Keiko natomiast została przedstawiona jako bohaterka, która od dziecka była nieco inna, wszystko rozumiała dosłownie, a kiedy inni mieli o to do niej pretensje, nie potrafiła zrozumieć dlaczego. I dopiero w konbini poczuła się jak w „normalnym świecie”, pełnym jasnych zasad i reguł, w które łatwo jej się było wpasować, przez co mogła wydawać się wreszcie innym jako osoba „normalna”. „Konbini to miejsce obowiązkowej normalności” – takie zdanie pada w książce i jest jednym z wielu krótkich stwierdzeń, które niejako definiują to, o czym jest ta powieść. Sklep jest dla Keiko oazą normalności, bo wszyscy z obsługi muszą wyglądać tak samo, zachowywać się tak samo i zajmować tymi samymi obowiązkami. Dlatego też łatwiej jest jej podążać za regułami konbini i być jak inni. Mały sklep jest dla głównej bohaterki książki Sayaki Muraty oazą spokoju, w której wreszcie może nieco odetchnąć, bo rozumie reguły, które zostały jej narzucone. Co więcej, te reguły są akceptowane przez innych.
Dziewczyna z konbini to również powieść o tym jak, zazwyczaj nieświadomie, dostosowujemy swoje zachowania, to jak się ubieramy oraz co i jak mówimy do osób, z którymi często przebywamy. Zatem kiedy jesteśmy sobą? Czy w ogóle możemy być sobą w świecie, który oczekuje od nas podążania za konkretnymi normami i w którym każdy, kto jest choć trochę odmienny, może narazić się na społeczny ostracyzm? Murata nie udziela odpowiedzi na te pytania, każe się zastanowić nad nimi swoim czytelnikom.
Wbrew zapowiedziom na okładce, Dziewczyna z konbini nie jest powieścią ironiczną. Jest książką, która w sposób bardzo analityczny pokazuje jak można, i jak trzeba żyć w społeczeństwie, które lubi porządek, jasne zasady i życie w zgodnie z ogólnie akceptowalnymi regułami. Jest to również powieść, która zmusza do zastanowienia się nad tym, czy warto się dopasowywać do innych, czy może lepiej żyć w zgodzie z sobą. Albo, czy warto żyć na przekór regułom, byleby zachować własną osobowość.
Mądra, warta przeczytania powieść.