„Potężni będą nadal żerować na bezbronnych, biedni zawsze będą cierpieć najbardziej, a szacowne instytucje uciszać innych, aby chronić swoich. Pojawią się nowe formuły dla trudnych do przyjęcia starych idei. Oto jedna z nich: kobiety nie są autonomicznymi istotami, ale inkubatorami bez naturalnego prawa do podejmowania najbardziej intymnych życiowych decyzji” (s. 357)
Powyższy cytat jest przerażający. Przerażający nie tylko ze względu na samą swoją treść, ale również dlatego, że dotyczy rzeczywistości.
„Dzieci Watykanu” autorstwa Marii Laurino, to ostatnio przeczytany przeze mnie reportaż. Porusza on temat handlu dziećmi w drugiej połowie XX wieku. Handel ten odbywał się między Włochami a Ameryką. Oficjalnie nazywano tę okrutną, nielegalną procedurę, adopcją sierot. Sieroty nie były jednak sierotami. Dzieci były odseparowywane od matek podstępem lub manipulacją. Trafiały do specjalnie przeznaczonych ośrodków, niezapewniających odpowiednich warunków ani opieki, gdzie spędzały miesiące, a nawet lata, zanim trafią do nowych miejsc.
Trudno pisze się o „domu”, gdy chodzi o ludzką tragedię. Postanowiłam więc zamienić ten rzeczownik, słowem „miejsce”. Niektóre ofiary owego procederu nigdy nie mogły nazwać miejsca zamieszkania swoim domem, mimo że nie były świadome tego, że rodzina, w której się wychowali, nie jest ich biologiczną rodziną. Mogli jedynie przeczuwać, pytać, lub szukać na własną rękę. Taką osobą jest John Campitelli, który jako dziecko próbował dowiedzieć się, kto jest jego biologiczną matką. John, już jako dorosły, prowadzi stronę, która zrzesza osoby „adoptowane” z Włoch oraz pomaga im w odnalezieniu i skontaktowaniu się ze swoimi biologicznymi matkami lub z innymi członkami rodziny.
Autorka reportażu przedstawia wiele rozdzierających serce historii. Przedstawia proces nielegalnego handlu „od środka”. Kontaktuje się z ofiarami – dziećmi jak i matkami, które zostały oszukane lub zmuszone do oddania własnego dziecka i pozostawione z nadzieją, na spotkanie go w przyszłości.
Kościół nie tolerował nieślubnych dzieci, a niezamężna kobieta w ciąży musiała jak najszybciej zniknąć z życia publicznego. Tak ogromna opresja wywołana była m.in. rozpowszechnianiem mitu o „czystości” i „dziewictwie”. Wykorzystywano postacie takie jak Maryja czy męczennica Agnieszka, aby wpajać społeczeństwu przekonanie, że dziewictwo, to najważniejsza cnota kobiety. Chrześcijański etos głosił „że wszelkie pożądanie seksualne jest z natury złe, a każde dziecko z niego zrodzone jest ciałem grzesznym” (s. 169), i mimo że, dyskurs ten zakorzenił się w IV wieku, był tak samo aktualny, niebezpieczny i krzywdzący jak współcześnie. Demonizował kobiety i dzieci, usprawiedliwiając ty samym mężczyzn. Już samo idealizowanie męczeństwa Agnieszki (Agnieszki, która była dzieckiem!) jest obrzydliwą romantyzacją poświęcenia, przy czym ignorowane są czyny mężczyzn, którzy dopuszczają się gwałtów i morderstwa.
Słowa nie są w stanie wyrazić złości, która towarzyszyła mojej lekturze tego reportażu. Jednym z najbardziej wzruszających fragmentów było wspomnienie o pewnym zachowaniu matek. Przepoławiały one jakiś ważny dla nich przedmiot, jedną połowę zostawiając sobie, drugą oddając niemowlęciu, z nadzieją na odnalezienie swojego dziecka. To odrażające, jak bardzo religia i obowiązujące w niej ideały wpływają na społeczeństwo i na historie niewinnych ludzi, a przerażające, jak ciężko jest wyplenić owe „wartości”, które szkodzą kobietom po dziś dzień.
Bardzo trudno jest mi tę książkę polecić, gdyż nie wyobrażam sobie nazywać czyjejś tragedii „wartą przeczytania”. Uważam jednak, że należy zapoznać się z ową pozycją, przykrą i wstrząsającą, aby być świadomym krzywdy, która działa się niedawno, z „miłosiernych” rąk.